Dryń… dryń… DRYŃ… Co to? Budzik? O nie! Dzisiaj
szkoła… jak bardzo mi się nie chce! Otwieram oczy. Biorę telefon do
ręki. 06:40, niedziela, 24 grudnia. Zaraz, zaraz… Jeżeli dziś jest
niedziela, a na dodatek 24 grudnia, nie oznacza to szkoły, tylko
Wigilię. Dzisiaj jest Wigilia Bożego Narodzenia! I dlatego dzwonił mój
wróg numer jeden. Muszę wstać i zacząć pomagać mamie. Zeskakuję z
łóżka, wkładam pierwsze lepsze ubranie. Oby padał śnieg. Podbiegam do
okna, niestety, po śniegu ani śladu. Ech… Co to za święta bez śniegu?
No cóż… Przyzwyczaiłam się. Wychodzę z pokoju i udaję się w kierunku
kuchni. Witam mamę oraz rozglądam się, w czym mogłabym pomóc. Dostaję
swój przydział. Czas brać się do pracy.
Mija kilka godzin, a pracy nadal dużo… Hm… ciekawe, co z choinką? Czy
my ją w ogóle mamy? No tak… Zapomnieliśmy o choince! Biegnę do swojego
pokoju, zabieram telefon i czym prędzej dzwonię do taty. Pierwszy
sygnał, nic… drugi sygnał… trzeci sygnał, nadal nic… No pięknie! Nie
odbiera! Próbuję po raz drugi. To samo… Odbierz, tato! Za trzecim
razem udaje mi się.
- Halo? – odzywa się głos po drugiej stronie. - Przepraszam, że nie
odbierałem, ale mam jeszcze trochę pracy. Co się stało?
- Nic takiego… tylko… zapomnieliśmy o choince! – odpowiadam
zmartwionym głosem.
- Jak to?! Niemożliwe! – Chwila ciszy. Zapewne się zastanawia. -
Spokojnie! Zaraz po nią pojadę. Nie martwcie się. Dam radę, dam radę.
Ach… Da radę! Biegnę na górę po ozdoby. Jest ich mnóstwo! Całe
szczęście! Nadal nie rozumiem, jak to się stało, że zapomnieliśmy o
choince. Od kilku lat kupujemy ją wcześniej, żeby później nie było
kłopotu. Nawet ubieramy co najmniej dzień przed Wigilią. No cóż. Tata
zaraz wróci i będzie dobrze. Nie ma czasu na zamartwianie się. Musimy
jeszcze upiec ciasteczka, wyszykować się, no i oczywiście ubrać
drzewko.
Minęły dwie godziny, a taty nie ma. Robi się już ciemno. Patrzę przez
okno, bardzo słaba widoczność. Zauważam jakąś ciemną, wysoką postać.
Kto to? Ten ktoś niesie coś na plecach. Zaraz, zaraz.. Białe smugi?
Czyżby padał śnieg? A to, co zmierza w moim kierunku, to tata?
Wybiegam na zewnątrz. Obie rzeczy się zgadzają. Mamy śnieg! Pada,
pada, pada! Hurra! Podskakuję ze szczęścia, jak pięciolatka! No i mamy
choinkę. Nagle zdaję sobie sprawę, że obok mnie jest tata i obaj
marzniemy. Prędko podbiegam do drzwi i je otwieram. Wchodzimy, po czym
mościmy drzewko na swoim miejscu. A teraz czas na moje ulubione
zajęcie w okresie świąt. Ozdabianie. Wybieram najładniejsze bombki
oraz łańcuchy. O założenie lampek proszę o pomoc moją starszą siostrę.
Cóż… jestem dosyć niska… Resztę ozdób zakładamy razem, a następnie
podziwiamy nasze dzieło. Wyszło pięknie. Wołamy rodziców. O tak!
Podoba się! Zerkam na zegarek, wybałuszam oczy. Dochodzi 17:00. Goście
zjawią się o 19:00. Zapewne, zastanawiacie się, dlaczego wieczerza
jest tak późno. Otóż to, mam jeszcze jedną starszą siostrę, ona ma
dwójkę dzieci. W Wigilię są strasznie rozchwytywani, ponieważ chcą
spędzić czas zarówno z nami, jak i z rodzicami mojego szwagra. No i
jeszcze jeden powód. My mamy zwierzęta, które należy nakarmić. Dobrze,
dosyć pogawędek. Pędzę się szykować! Jestem z siebie dumna, ponieważ
wcześniej przygotowałam sobie ubrania. Całe szczęście.
Jestem gotowa! Idę nakryć do stołu.
Wchodzę do naszego salonu, który służy nam również, jako jadalnia.
Bum! Stół nakryty, w kominku napalone, za oknem pięknie prószy śnieg a
w tle słychać cicho kolędy. No i nasza choinka! Roztapiam się. Czy
może być lepiej? Jednak czegoś mi brakuje. Uwielbiam ten klimat. Coś
ciepłego spływa mi po policzku. No nie. Czy to łza? Tak. To łza.
Chciałabym powiedzieć, że nawet we własnej osobie, ale przecież łza
nie jest osobą. Wzruszyłam się. Dla niektórych święta kojarzą się z
prezentami. U mnie jest inaczej. Wiadomo, każdy lubi prezenty. Ja też,
ale nie o to tutaj chodzi. W tym czasie chodzi przede wszystkim o
dziękowanie Bogu za zesłanie na świat Pana Jezusa, o to, abyśmy mogli
się modlić lub pójść na pasterkę. Chodzi o wspólne spędzanie czasu z
rodziną. Wspominanie dobrych, a czasem nawet złych chwil. Życzenie
sobie nawzajem tego, co najlepsze. Dzielenie się opłatkiem oraz
wspólne śpiewanie kolęd. Jest to czas, w którym wszystko sobie
wybaczamy.
Z transu wyrywają mnie dzieci mojej siostry. Przyjechali!
Dopinamy wszystko na ostatni guzik. Dzielimy się opłatkiem i zasiadamy
do wspólnej modlitwy. Po jej ukończeniu zaczynamy jeść. Wszyscy
musieli być bardzo głodni, dwanaście potraw znika w mgnieniu oka. Gdy
patrzę na wszystkich i widzę, że się uśmiechają, sama robię to samo. I
teraz wiem, że dopiero w tym momencie jest idealnie i lepiej być nie
może. Po policzku spływa pojedyncza łza. Już druga tego wieczoru.