Jakiś czas temu temu przeprowadziłam się do Niemiec. Mieszkałam w
miejscowości Harsewinekl. Myślałam, że będę musiała iść na
rozpoczęcie roku szkolnego, więc byłam zdziwiona, bo mogłam przyjść
do szkoły później. Kiedy przyszłam do szkoły, zostałam ciepło
powitana przez nauczycielkę.
Z klasą porozumiewałam się językiem "migowym", w większości były to
gesty czy pojedyncze słowa z języka niemieckiego.
Z klasą miałam bardzo dobry kontakt, lecz z lekkim dystansem. Trzeba
czasu, żeby się zżyć.
Na początku za wszelką cenę chciałam chodzić do klasy z Polką lub
Polakiem, lecz troszeczkę na moje szczęście nie chodziłam.
Pewnie spytasz się, dlaczego? Gdybym w szkole mówiła po polsku, o
wiele później nauczyłabym się języka niemieckiego.
Moja klasa integracyjna składała się z dwunastu osób: Syryjczyków,
Bułgarów, Rumunów, Turków, Albańczyków oraz Polki, czyli mnie.
Na początku miałam tylko niemiecki, a potem poszłam do
,,partenklasse", czyli byłam w dwóch klasach naraz. Jedna była to
"stara" - dla obcokrajowców, a druga typowo niemiecka. Doszły mi
trzy przedmioty: plastyka, w-f i Eva - na tej lekcji odrabiałam
zadania domowe, itp.
Owszem, szkoła wiedziała, że znam język angielski i powinnam chodzić
też na niego, lecz nie chodziłam. Nie mam pojęcia, dlaczego. Nie
jestem jakoś szczególnie dobra z angielskiego, ale kiedy nie
wiedziałam jak dokończyć zdanie, łączyłam niemiecki z angielskim,
zresztą nie tylko ja.
Cieszę się, że miałam przyjemność poznać młodzież z innych krajów,
interesujących ludzi, poznać ich kulturę, obyczaje. Na lekcji w
wolnych chwilach wymienialiśmy się pismem, mową w formie żartu.
Zobaczyłam, jak się pisze cyrylicją, pismem arabskim. Ta sytuacja
spowodowała, że mogłam szerzej spojrzeć na świat - w myśl
powiedzenia, że podróże kształcą.
Trochę mi szkoda, że moja przygoda tak szybko się skończyła.
Zaszczepiło to we mnie bakcyla wiedzy o innych krajach i
językach. Ale cieszę się, że wróciłam do starych, zawsze wspaniałych
przyjaciół w Polsce.