Pewnego zimowego dnia nudziło mi się, więc postanowiłam wyjść
na dwór na spacer. Nie było wcale zimno, ale wszędzie leżał
śnieg, a chodnik wydawał się dość śliski. Postanowiłam,
że pójdę po moją najlepszą koleżankę, aby spędzić z nią czas. Po
chwili poszłyśmy razem na spacer. Robiło się coraz ciemniej, ale
postanowiłyśmy się przejść nad jezioro. Przez cały czas
rozmawiałyśmy i wygłupiałyśmy się.
Po około pół
godziny doszłyśmy nad jezioro. Jezioro było całe zamarznięte,
ponieważ przez ostatnie dni był silny mróz. Bawiłyśmy się na lodzie
i dość często przez nieuwagę przewracałyśmy się. Kamila przewróciła
się i zaczęła krzyczeć, że strasznie boli ją ręka. Podbiegłam do
niej i powiedziałam:
- Może powinnyśmy zadzwonić po twoją mamę, żeby tu przyszła i ci
pomogła?
- To dobry pomysł - odpowiedziała ze łzami w oczach Kamila.
Po niecałych 20
minutach mama Kamili przyszła i powiedziała:
-Ta ręka wygląda mi na złamaną i musimy jak najszybciej jechać do
szpitala.
Wracałyśmy dość szybko do domu i zauważyłyśmy, że na ulicy jest
gołoledź. Po 15 minutach doszłyśmy do domu Kamili i jej mama
usztywniła jej rękę bandażem. Następnie poszły do samochodu i
pojechały do szpitala.
Ja wróciłam do domu i cały czas martwiłam się o Kamilę.
Następnego dnia
poszłam do Kamili, która około 5 tygodni będzie miała rękę w gipsie.
Wywnioskowałam z tego spaceru, że lepiej nie wygłupiać się i nie
biegać po lodzie, bo może się to źle skończyć.