W blasku księżyca pod rozgwieżdżonym niebem spaceruję wzdłuż ulicy. Po
obu stronach obserwuję mozaikę migocących świateł. Jedni przybrali swe
ozdobne drzewka w tradycyjny sposób, inni stworzyli swoisty spektakl
barw i kształtów. Lśniące i poruszające się renifery, wpełzający po
drabinie Mikołaje, rozrzucone na elewacji budynków wirujące motywy
świąteczne, odgłosy pastorałek i kolęd mają stworzyć czarujący klimat.
Czy słusznie? Nagle zatrzymałam się przy skromnej chacie. Na zewnątrz
nic nie zdradzało, że ktoś tu mieszka. Wszechogarniająca ciemność
zmusiła mnie do dokładniejszej analizy powierzchni, po której
stąpałam. Nawet trawa nie została wykoszona. Czy na pewno mam przed
sobą opuszczony dom?
Jakaś niewidzialna siła pchała mnie do środka, choć umysł podpowiadał
ostrożność. Gdyby mama wysłała mnie w nocy do nieoświetlonej
posiadłości, pomyślałabym, że oszalała. Strach nie pozwoliłby mi wyjść
poza granice swojego pokoju. A tu z własnej woli wchodziłam w
przeraźliwą paszczę ciemności. W głowie skołowane myśli tańczyły
szalonego rock’n’drolla. Ze zduszonym w klatce oddechem pokonywałam
kolejne schody własnego przerażenia. Nieoczekiwanie moim oczom ukazał
się nikły płomyk świecy. Docierał zza przymglonej szyby. Podeszłam
bliżej. Przy jej blasku dostrzegłam szczupłe, drżące ręce kobiety.
Trzymała w nich biały, kruchy opłatek. Jej usta dygotały, gdy zbliżała
go ku sobie. Drgania głowy świadczyły o ogromnym poruszeniu.
Nie czekając na zaproszenie, wtargnęłam do środka. Oczy kobiety
przepełnione łzami teraz rozwarły się szeroko w ogromnym zdziwieniu.
Patrzyła na mnie jak na ducha lub jakieś objawienie.
- Jadzia? – wyjąkała cicho.
- Nie jestem Jadzią – sprostowałam.
- Jadzieńka moja kochana ….. a jednak mnie odwiedziłaś! –
kontynuowała, nie zważając na moje wyjaśnienia.
Nie śmiałam zaprzeczać po raz drugi, widząc wzruszenie malujące się na
twarzy kobiety. Chwyciła laskę i podeszła, by mi się z bliska
przyglądnąć. Miałam nadzieję, że dostrzeże różnicę, ale ona rzuciła mi
się na szyję i długo nie mogła opanować szlochu. Tuliła mnie mocno,
jakby się obawiała, że zaraz zniknę w mroku. Nie chciałam tego
przerywać. Było coś przejmującego i miłego w tym uścisku. Poczułam,
jakbyśmy się znały od lat. Mimo, że była koścista, wychudzona, biło od
niej takie ciepło, jak od mojej babci. To sygnały serca rozpalały jej
skromne ciało.
- Tak dawno mnie nie odwiedzałaś, Jadziu. Tyle lat na Ciebie
czekałam. Zawsze wyciągałam dodatkowy talerz z myślą o Tobie.
Podpaliłam w piecu tak, jak lubisz. Mam nadzieję, że nie zmarzniesz.
Jeśli Ci zimno, to mów. Mam ciepły koc, którym się otulisz. Zrobić Ci
herbatki? Pewnie się znów przeziębiłaś. Nie pozwolę Ci już odejść.
Jesteś mi bardzo potrzebna. Nie mam do kogo się odezwać, Jadziu!
Dlaczego nic nie mówisz? A może pośpiewajmy kolędy, jak dawniej –
zaproponowała. - Wśród nocnej ciszy… - zawibrowała swym głosikiem. -
..Głos się rozchodzi… - zawtórowałam. „Cicha noc” i „Lulajże Jezuniu”
i wiele innych kolęd, które co roku śpiewam z rodziną rozbrzmiało w
progach tej skromnej chaty. Radość tryskająca z oczu babci trzymała
mnie w błogim nastroju.
Nie chciało mi się wracać do domu. Było tu tak przyjemnie –
palące się drewna, zapach jodły z lasu, niepowtarzalny smak pieczonego
chleba i ciepło kobiety sprawiły, że poczułam się jak w raju. Babcia
Józia przypominała sobie kolejne przygody ze swą Jadzią z przeszłości,
wybuchała śmiechem, zamyślała się lub płakała. Na szczęście nie
dopuszczała mnie do głosu. Mogłabym się zdradzić, że niczego takiego
nie pamiętam. Była szczęśliwa, że może wreszcie powiedzieć to, co tyle
lat tłumiła w sobie, a ja jej przytakiwałam.
- Muszę iść spać, ale jutro rano znów przyjdę. Obiecuję! –
nacisnęłam, gdy zobaczyłam ten przeraźliwy smutek w jej oczach.
Obiecałam sobie przychodzić codziennie chociaż na chwilę. Nie umiem
ocenić, ile radości sprawia mi dawanie szczęścia innym, ale te skromne
ręce chwyciły moje serce i nie chcą wypuścić z uścisku