Laila
Jasińska
"Niechciany prezent"
Promienie słoneczne delikatnie zaglądały do mojego łóżka.
Skradały się na poduszkę pełną sennych marzeń, by za chwilę
śmiało zaświecić w oczy przykryte kołderką powiek, szczoteczką
rzęs. Leniwie uniosłam jedną z nich, próbując pokonać intruza.
Niestety, w tej walce jest tylko jeden zwycięzca. Jedynie czas
mógłby zostać mym sprzymierzeńcem. Dłuższa chwila cierpliwości
zatrzymałaby mnie w miękkiej pościeli, ale nie należę do
spokojnych osób. Poirytowana, próbowałam przykryć głowę kołdrą,
rzucałam się na prawo i lewo. Wreszcie skapitulowałam. Uwolniłam
jedną nogę, dołączyłam drugą i powolnym krokiem, z zamkniętymi
oczyma udałam się w stronę
łazienki.
Nagle usłyszałam jakiś odgłos. Zdziwiona, otworzyłam jedno oko.
- Pewnie mi się jeszcze coś śni - pomyślałam.
- Wrrrr - delikatny, zagłuszony czymś dźwięk dobiegał od strony
choinki.
Zatrzymałam się. Byłam przerażona. Otworzyłam szeroko oczy,
jakbym zapomniała, że dopiero wstałam. Czułam, że serce zaczyna
kołatać niczym zwariowany dzwon. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam
takiego pulsu w skroniach. Ręce się zatrzęsły. Dostałam gęsiej
skórki. Chciałam wracać do bezpiecznego łóżka, by spod kołdry
jak zza fortecy zbadać teren, ale nogi mnie uwięziły. Nie mogłam
zrobić ani kroku. Były jak z waty. Czułam, że krew mi odpływa.
Chyba pobladłam, bo mama, która właśnie weszła do pokoju,
rzuciła się w moją stronę, by mnie ratować. Prawdopodobnie
zapobiegła łomotowi towarzyszącemu szybkiemu uzyskaniu pozycji
poziomej.
- Co się stało? - pytała spanikowana, oklepując moją twarz i
nacierając zimną wodą. Chwilę patrzyłam w jej troskliwe,
zatopione w mej twarzy oczy i nie mogłam sobie niczego
przypomnieć. Chciałam zasnąć na dywanie, ale nie pozwoliła mi.
Nieoczekiwanie zza jej pleców dał się słyszeć błagalny skowyt.
Pytającym wzrokiem spojrzałam na mamę, która uśmiechnęła się do
mnie.
- To prezent pod choinkę - wyjaśniła.
- Czyżby zapomnieli, że chciałam dostać najnowszy
smartfon? - pomyślałam. - Przecież już od tygodnia mówiłam, że
na moim nie da się grać w najpopularniejszą grę.
Rzeczywiście, Mama, wielbicielka zwierząt, musiała zrobić po
swojemu. Zawsze przekonywała mnie, że mali pupile są najlepszymi
przyjaciółmi. W jej obecności każdy pies czy kot czuł się jak w
raju. Głaskała je, przytulała, dogadzała świeżymi potrawami.
Czułym wzrokiem pieściła wszystkie czworonogi.
- Chcieliśmy, żebyś poczuła się bardziej szczęśliwa - wyjaśniła
mama.
Niepewnym krokiem podeszłam do choinki. Pod kolorowymi bombkami
leżała dość duża paczka. Z boku w niewielkich otworach pojawiała
się i znikała biała, długa sierść. Z niechęcią odwiązałam
kokardkę, otworzyłam wieko i moim oczom ukazał się dziwny widok.
W prawym rogu pudełka leżała biała kulka przypominająca kłębek
włóczki, z tą różnicą, że cała drżała. Mój prezent popatrzył na
mnie niepewnym wzrokiem. Jego oczy się szkliły. Mama spoglądała
na nas z nadzieją. Łzy potoczyły się jej po policzkach. Chyba
miała nadzieję, że chwycę pieska na ręce, ucałuję i położę na
swojej poduszce. Zapomniałą, że mam obrzydzenie do sierści. Było
mi trochę żal zwierzaka. Zapewne pragnie miłości ze strony
człowieka.
- Nie powinno się robić takich prezentów - myślałam, upewniając
się w swoim przekonaniu.
- Zwierzęta potrzebują miłości i opieki. Nie można ich traktować
jak rzeczy, którą pobawi się i rzuci w kąt. Widocznie rodzice
zapomnieli o tym.
Chcieli mnie uszczęśliwić, unieszczęśliwiając zwierzątko.