Planeta Szkoła Mrocza



Martyna Najdowska
“Święta raz do roku”

    Pewnego grudniowego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Nie czułam zupełnie żadnej radości z jutrzejszego wydarzenie. Może to przez deszczową pogodę panującą za oknem? A może przez znikające talerze z biegiem lat?
   W końcu postanowiłam wstać, zeszłam na dół, aby napić się wody. Kiedy weszłam do kuchni, zastałam ją pięknie przystrojoną. Białe szafki były zdobione gałązkami świerku, na blacie stały różnego rodzaju świąteczne ozdoby oraz świeczki, a przy stole stała mama przygotowująca ciasto na pierniki, gdy tylko na nią spojrzałam, domyśliłam się, że to ona jest autorką tego cudownego wystroju.
- Och, jak dobrze, że już wstałaś, pomogłabyś mi dzisiaj? - zapytała z uśmiechem.
- Właściwie, to mogłabym.
- Świetnie! Pójdziesz do lasu z tatą po choinkę, dobrze?
- Dobrze, a gdzie jest tata?
- W garażu, czeka już na ciebie, tak że zmykaj się szykować.
- Jasne.
        Po paru minutach byłam już gotowa, więc ruszyłam razem z tatą do lasu. Dzisiejsza pogoda niczym nie różniła się od normalnych dni, mogłabym nawet powiedzieć, że moje niebieskie oczy były tak naprawdę szare, a włosy takie wyblakłe. Zaczęłam nawet twierdzić, że z roku na rok wszystko traciło swój urok. Gdy dotarliśmy na miejsce, tata zwrócił się do mnie.
- Posłuchaj, Marlenko, ja pójdę poszukać jakiegoś ładnego i niedużego drzewka, a ty poczekasz tutaj, kiedy znajdę, to przyjdę po ciebie.
- Dobrze.
         Gdy tata zaczął się oddalać, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, dlatego usiadłam na dużym kamieniu nieopodal miejsca, w którym miałam czekać. Kiedy tak czekałam, zobaczyłam przed sobą dwie małe postacie. Bardzo się wystraszyłam, więc krzyknęłam. Stworzonka przymknęły oczy zdezorientowane.
- C... Cicho! Nie wrzeszcz tak już. Jeszcze ktoś tu przyjdzie i się wszystko wyda!
- Co się wyda?- zapytałam przerażona.
- Że tu jesteśmy, a tego chyba nie chcemy - powiedziało drugie.
- Kim jesteście?
- My, my jesteśmy duchami świąt, sprawiamy, by były lepsze, jednak naszym przyjaciołom coś nie wyszło - stworzenie podrapało się po głowie.
- Och, cóż za spostrzegawczość, tegoroczne święta są tak beznadziejne jak flaki z olejem naszej sąsiadki - powiedziałam ironicznie.
      Stworzonka patrzyły na mnie chwilę, po czym jedno z nich podeszło do mnie bliżej i zaczęło swoją przemowę.
 - Posłuchaj… Nie chcieliśmy, by tak to wyszło. Myśleliśmy, że jeśli będzie cieplej, to ludzie się ucieszą i będzie lepiej, jedna…- nie dokończył, ponieważ odezwał się drugi.
- Jednak nikomu nie da się sprawić przyjemności, bo jedni wolą śnieg, a za chwilę mówią, że jest źle, bo jest im zimno! - burknął.
    Dopiero teraz zdążyłam im się przyjrzeć. Stworzenia miały bladą karnację, blond, wręcz białe włosy, różowe jak landrynki policzki oraz niebieskie oczy.
 - A jak macie na imię, ja jestem Milena - zapytałam w końcu.
- Och, faktycznie, ja mam na imię Fili, a ten zrzęda to Mili.
- A co tu robicie?
- Właściwie to…- zastanowił się chwilę Fili- Sprawdzamy, jak mają się ludzie, patrzymy, czy należy coś zmienić, poprawić. Widzę też, że nie jesteś przekonana co do świąt, prawda?
- Jak widać - przewróciłam oczami. - Nie wiem, co jest w tym takiego nadzwyczajnego, wyjeżdżasz do lasu, szukać jakiegoś drzewka, wracasz, by je udekorować, a za chwilę je wyrzucasz. To zupełnie jak pisanie wierszy, najpierw ci się podoba, a potem już ci się nudzi i chowasz do szuflady. To takie beznadziejne! - powiedziałam.
  Duszki popatrzyły na siebie i po chwili z uśmiechem na ustach oznajmiły mi, że zaraz sprawią, iż na zawsze już polubię święta, po czym udały się w nieznajomą mi drogę.
- Cudownie! Wszyscy mnie zostawili na pastwę losu…
    Jednak po chwili pojawił się obok mnie tata.
-Marlenko, znalazłem. Możemy wracać – oznajmił.
 Nic nie odpowiedziałam, ruszyłam prosto do samochodu, mając nadzieję, że kiedy wrócę do domu, będę miała szansę, aby choć na chwilę odpłynąć w krainę Morfeusza.
   Gdy dotarliśmy do celu, szybko wbiegłam do domu i zdjęłam zimowe ubranie. Kiedy kierowałam się już na górę, usłyszałam głos mamy:
- Marlenko! Nakryj, proszę, do stołu!
- Mamo, ale po co? Do kolacji zostało jeszcze pięć godzin.
- Proszę - powiedziała szorstko.
- No dobrze…
 Po wykonaniu mojego zadania, udałam się w końcu do mojego pokoju, jednak czekała mnie tam niespodzianka w postaci moich dwóch towarzyszy z lasu.
- Co wy tu robicie?!
- Zabieramy cię gdzieś.
   I w jednej chwili znaleźliśmy się w jakiejś cudownej krainie, wyglądało tam ślicznie, dachy cukierkowych domów pokryte były białym płaszczem śniegu, a w oknach tliły się różnokolorowe światełka lampek. Drzewa na dworze przystrojone były mnóstwem ozdób, na ulicy panował gwar ludzi przygotowujących się do wieczerzy.
-  Gdzie jesteśmy? - zapytałam.
- Jesteśmy w naszej krainie, to tutaj planujemy jak będzie wyglądała gwiazdka, zabieramy też tutaj tych, którzy nie wierzą w święta i ich nie lubią. Pomożesz nam wybrać klimat, który ma panować w waszym kraju.
     Po tych słowach udaliśmy się do wielkiego budynku, w którym znajdowało się dużo więcej duszków takich jak Fili i Mili.
- Co ja mam tu robić teraz?
- Widzę, że bardzo się niecierpliwisz… Cóż, więc teraz ułóż proszę listę takich najskrytszych marzeń, które masz w sercu, kiedy skończysz, napisz jak miałyby wyglądać idealne święta według ciebie.
- No dobrze.
Gdy dostałam  kartkę oraz długopis, zapisałam wszystko to, co mnie trapiło, o czym marzyłam i tak jak mnie prosili, opis idealnych świąt. Miały być one pełne śniegu, otaczające ludzi wesołą atmosferą oraz dawać do zrozumienia, że takie święta są tylko raz do roku i są wyjątkowe. Po ukończeniu mojej długiej notatki poszłam odnieść ją duszkom.

- Dziękujemy ci bardzo, co możemy ci powiedzieć, było nam niezmiernie miło ciebie poznać. A teraz wesołych świąt!
           W tej chwili otworzyłam oczy. Byłam zawiedziona, ponieważ był to tylko sen. Wszystko, co działo się przed chwilą, było snem! Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, w tamtej chwili doznałam szoku. Wszędzie był śnieg! Dzieci biegały po dworze, rzucając się śnieżkami, śmiejąc się i lepiąc bałwany. Zbiegłam na dół, gdzie znajdowali się już wszyscy zaproszeni goście. Uśmiechnęłam się na ten widok, lecz po chwili posmutniałam, zdając sobie sprawę, że nie będą to już święta jak zawsze, brakuje paru osób…Odwróciłam głowę w stronę schodów i ujrzałam tam moich zmarłych dziadków. Byli uśmiechnięci jak zawsze, babcia miała ten sam, swój ulubiony fartuch, a dziadek swój ukochany sweter. Uśmiechnęłam się do nich i chciałam już do nich biec, lecz w tej chwili zniknęli. Nie było mi przykro…wiedziałam, że tu są i spędzają z nami ten dzień. Zrozumiałam też wtedy, że to było moje marzenie, by raz jeszcze ich zobaczyć.
- Bo święta są tylko raz do roku…- powiedziałam pod nosem.
- Coś mówiłaś? - zapytała mama.
- Nic, zupełnie nic.
    Podbiegłam do stołu i cieszyłam się chwilami spędzonymi razem.