Julia
Doberstein
,,Huśtawka''
Pewnego
jesiennego popołudnia 1998 roku...
Tego dnia przeprowadzaliśmy się na pewną
wieś z dużego miasta, ponieważ moi rodzice i my zdecydowanie
wolimy wiejskie klimaty. Moje siostry, ja i moja mama
uwielbiamy jeździć konno, więc przenieśliśmy się w pobliże
różnych stajni.
Następnego dnia z moimi dwiema siostrami - Amber i Alice -
poszłyśmy zwiedzać ogromny ogród, rozpościerający się wokół
dużego domu, który od wczoraj zamieszkiwaliśmy. Zagłębiając
się coraz dalej, ujrzałyśmy bardzo duże drzewo, przykuło naszą
uwagę. Postanowiłyśmy podejść. Drzewo miało niemałe korzenie,
wychodziły z ziemi na powierzchnię. Spoglądałam na nie i
spadające z niego złoto-brązowe liście. Na najgrubszej gałęzi
wisiała huśtawka. Amber zajęła ją jako pierwsza, a ja i Alice
poszłyśmy zerwać jabłka z drzewa obok. Jestem niższa od Alice.
Zrywając owoce, musiałam wspiąć się na jabłoń i spadłam. Alice
zaprowadziła mnie, abym usiadła obok dużego drzewa, na którym
bujała się moja siostra, a następnie pobiegła po plaster i
środek odkażający. Kiedy już wróciła, opatrzyła mi nogę.
Ten piękny, jesienny dzień postanowiłyśmy spędzić
na bujaniu się i czytaniu książek pod drzewem. Nadeszła
godzina 15, rodzice zawołali nas na spóźniony obiad. Jedliśmy
i jedliśmy, aż tu nagle dobiegło nas pukanie zza drzwi.
Pobiegłam otworzyć i kiedy już to zrobiłam, ujrzałam wysokiego
mężczyznę.
- Mamo! Tato! Kurier przyjechał! – zawołałam.
Moja mama pojawiła się z prędkością światła zaraz
koło mnie, a następny przybiegł tata. Odebrali od kuriera 4
ogromne pudła. Domyślałam się zawartości. Były to szafki i
różne inne meble. Kiedy tata i mama je składali i ustawali, ja
z siostrami wyszłyśmy na krótki spacer. Idąc, zauważyłyśmy
małego pieska, prawdopodobnie szczeniaka. Był przywiązany do
drzewa. Bez wahania podbiegłyśmy do niego i odwiązałyśmy.
Pędem pognałyśmy z malusim pieskiem do domu. Kiedy już
dobiegłyśmy, zawołałam rodziców. Alice trzymająca stworzonko
stanęła jak słup, widząc zdziwione miny mamy i taty.
- Skąd wy go wytrzasnęłyście? - powiedziała mama pytająco.
- Kiedy szłyśmy sobie w lesie na spacerze, ujrzałyśmy właśnie
tę małą istotkę. Możemy ją zatrzymać!? – spytałam.
- Oczywiście! - odpowiedział tata.
Lecz mama miała mieszane uczucia. Kiedy już zapadła
decyzja, pojechaliśmy z nim do pobliskiego weterynarza. Piesek
był zdrowy, więc wróciliśmy szczęśliwie
do domu.
ROK PÓŹNIEJ
Minął rok od wszystkich zdarzeń, a między
innymi od odkrycia huśtawki, upadku przy jabłoni i
przyjęcia szczeniaka do rodziny. Pies dostał imię Mailo,
okazał się być owczarkiem belgijskim. Wraz z siostrami chętnie
go trenowałyśmy i spędzałyśmy z nim czas. Przeprowadzka na
małą wieś okazała się nie być błędem, a wręcz najlepszą
decyzją w naszym
życiu.