Planeta Szkoła Mrocza
 

 
Nicola Sosnowska
 „Świąteczna dystopia”

    Nareszcie, po długotrwałej podróży wchodzimy do budynku. Naprawdę nie chciałam przyjeżdżać na to spotkanie rodzinne, jednak przez to, że jest dziś Wigilia Bożego Narodzenia, musiałam. Zauważam mojego ulubionego kuzyna. Cieszę się, że będę miała chociaż towarzystwo.
– Joachim! Nawet nie wiesz, jak dobrze cię tu widzieć – krzyczę, biegnąc do niego.
– Boże, myślałem już, że nie przyjedziesz, Anka – wzdycha Jo, po czym mnie przytula.
Idziemy przez korytarz powoli, rozmawiając o tym, co tam u nas.
– Kolacja!!! – woła ciotka Marylka z jadalni.
    Udajemy się do pomieszczenia, w którym wszystko już przygotowano. Wszędzie unoszą się smakowite zapachy świątecznych potraw, a w tle gra jakaś świąteczna playlista. Tradycyjnie dzielimy się opłatkiem oraz czytamy fragment Pisma Świętego, a następnie zasiadamy do stołu.
    Po całkowitym nasyceniu się i rozpakowaniu prezentów idziemy z Jo pozwiedzać trochę ten dom, wszakże nie byliśmy jeszcze nigdy akurat u tej cioci. Postanawiamy wejść na strych. Otwieram drzwi pomieszczenia, a wokół fruwa pełno kurzu. Dawno tu pewnie nikogo nie było. Wchodzę pierwsza, nie zważając na ciemność. Po chwili szukania znajduję włącznik i zapalam światło. Ukazuje nam się mnóstwo przedmiotów, w tym coś ogromnego, przykryte śnieżnobiałym prześcieradłem. Joachim zrzuca materiał i... zaraz, co to? Jakaś... maszyna? Kuzyn obchodzi ją wokół.
– Ania, tu coś jest napisane! – Chłopak wskazuje na bok machiny. – We-wehikuł czasu?
– Nie rób sobie ze mnie żartów. – Podchodzę, by przekonać się, czy coś naprawdę jest tam napisane. Wielkie jest moje zdziwienie, kiedy okazuje się, iż Jo nie kłamał.
– Wiem, że to jakiś stary wygłup, ale skoro już tu jesteśmy... – Siada na siedzisko maszyny.
   Dosiadam się obok. Ustalamy, że “będziemy przenosić się” do epoki wiktoriańskiej. Przesuwamy ruchome elementy, takie jak szyfry w kłódkach, na właściwą datę. Po chwili naciskamy razem wielki przycisk z napisem “START”. Dzieje się coś dziwnego i niespodziewanego. Widok na około mnie strasznie wiruje. Chwytam mocno dłoń Joachima, tak na wszelki wypadek. Nastaje czerń. Mija moment. Słyszę nagle podekscytowany głos Jo:
– Na epokę wiktoriańską mi to nie wygląda, lecz na nasze czasy tym bardziej.
Otwieram oczy. Wszędzie unosi się piach i dym lub coś podobnego. Wokół stoją wraki. Obracam się. Za nami stoi nasz wehikuł czasu. Wygląda mi to na jakieś złomowisko.
Niespodziewanie słyszę gdzieś jakiś gwałtowny hałas. Ktoś tu jest. Joachim wychodzi na prowadzenie, osłaniając mnie. Idziemy w stronę źródła odgłosu. Z dymu wyłania się zakamuflowana postać. Patrzy na nas przerażonym wzrokiem. Mija sekunda, a ja orientuję się, iż nie patrzy na nas, a za nas.
– BIEGNIJCIE! – wrzeszczy, zrywając się w popłochu.
    Rzucam się za nią co sił w nogach. Co tu się w ogóle wyprawia? Gdzie my jesteśmy? Teraz jednak nie ma czasu na te pytania. Adrenalina się podnosi. Ręce trzęsą mi się przeokropnie, a oddech nerwowo przyspiesza. Nogi stają się jakby silniejsze. Nieznajomy podnosi jakąś bramę i woła nas. Ledwo, wślizgując się, udaje nam się wcisnąć do środka. Postać barykaduje wejście.
– Co tu się dzieje!? – grzmi Joachim.
– Dzień jak co dzień, to był tylko jadlec - odparła tajemnicza osoba. Zdjęła teraz okrycie.
Tajemnicza osoba okazała się dziewczyną w naszym wieku.
– Ja - co? – pytam zdecydowanie zdezorientowana.
– Jadlec. Wy nie jesteście stąd, prawda?
– Zasadniczo, to masz rację – mówi Jo, a ja posyłam mu takie spojrzenie, by nic więcej nie mówił. – Mogłabyś może jednak wytłumaczyć nam szanownie, co to było?
– Oczywiście. W skrócie - wytwór pradawnych, który zmutował i teraz wszystkich terroryzuje.
Joachim posyła mi dzikie spojrzenie. Dziewczyna przedstawia się nam jako Alex. Teraz wiąże włosy, po czym opatruje swoją drobną ranę. Nie ufam do końca tej dziewczynie.
– Więc słuchaj Alex, miło się gada i w ogóle, ale zależy nam, żeby jak najszybciej wrócić do domu - oświadczam kwaśno, zirytowana sytuacją. To wszystko nie miało tak wyglądać.
– Ta. Do jakiego niby domu? Cały świat jest przecież zniszczony. To nazywasz domem? – Dziewczyna wskazuje na zabrudzone okno. Rzeczywiście, nie wygląda to najlepiej. – Mogę odprowadzić was bezpiecznie do miejsca, w którym się spotkaliśmy, ale nie teraz, w końcu dziś jest jeden z najważniejszych wieczorów.
– Wigilia? – pyta Jo.
– Tak, tak nazywali ją pradawni.
    Alex postanawia zabrać nas ze sobą na przygotowania na dziś, do miasta. Zdecydowanie nie ufa nam na tyle, by nas tu zostawić. Daje nam maski przeciwgazowe i ruszamy. Naszym transportem są konie - średnio jednak przypominające dzisiejsze, raczej podupadłe na zdrowiu. Dosyć spokojnie dojeżdżamy do ruin jakiejś metropolii. W międzyczasie pytam dziewczynę, który jest rok. Ta patrzy na mnie jak na idiotkę, a następnie odpowiada, że cywilizacja przestała liczyć w 2245 roku, gdy nastąpiła wielka katastrofa klimatyczna. Od tego czasu, według niej, minęło około dwadzieścia lat.
To, co widzę w tym miejscu, przytłacza mnie. Wszędzie są ludzie, większość bez masek i ledwie ubrana. Okrycie jednak nie jest problemem, panuje masakryczny żar. Kątem oka zauważam porządnie przyodzianych ludzi. Z tego, co widzę, wydają porcję wody i małej ilości jedzenia. Zsiadamy ze zwierząt i kierujemy się w ich kierunku. Wyraźnie widać, że dziewczyna, którą poznaliśmy, należy do tej grupy. Jest tak samo ubrana, a to może być wystarczającym dowodem.
– Jak tam? – pyta Alex.
– Wszystkie sektory zabezpieczone, jadlce się tu dziś nie dostaną – odpowiada żołnierskim tonem jeden z mężczyzn. Po chwili, wskazując na nas, pyta, kim jesteśmy.
Dziewczyna tłumaczy, że znaleźliśmy się tu przypadkiem i że potem nam pomoże.
    Po godzinie chodzenia w tę i z powrotem, załatwiając drobne sprawy, zasiadamy z wszystkimi osobami przy ognisku. Jest już ciemno. Każdy spożywa swoją niewielką porcję posiłku. Następnie zaczyna się śpiewanie... kolęd? Nie... a może? Zaraz, to na pewno kolędy, ale zmodyfikowane. Pewne części są zmienione, niektóre pominięte. Melodie też sporo zmieniły się na przełomie lat. Wszyscy się radują, pomimo wyraźnie panującego głodu oraz chorób. Chociaż to prawdopodobnie jedyne życie, jakie znają, nie mogą go porównać do tego, co my znamy. Teraz następuje wzajemne wręczanie podarunków. Ludzie dają sobie dla nas pozornie zwykłe rzeczy, jak długopis czy spinka, jednak dla nich to chyba coś niezwykłego. Każdy zachwyca się przedmiotami pradawnych.
Razem z Alex odchodzimy od gromady. Czas wracać. Wsiadamy na konie i kierujemy się do złomowiska. Po drodze na szczęście nie napotykamy żadnych stworów. Wehikuł stoi na swoim miejscu. Wsiadamy, a w ostatnim momencie dziewczyna łapie mnie za rękę.
– Zaraz! Chwila! Z którego roku jesteście?
Czyli zrozumiała, jak się tu zjawiliśmy.
– 2022. – Uśmiecham się.
    Dziewczyna puszcza mnie, nie chcąc nas zatrzymywać. W jej oczach widzę iskierki, a z jej ust wydobywa się ciche, pełne ekscytacji westchnienie: “Pradawni”.
Joachim ustawia prawidłową datę, a po chwili razem naciskamy przycisk. Obraz rozmywa się. Otwieram ponownie oczy. Patrzę na Jo. Jesteśmy na strychu, chyba się udało! Sprawdzam datę na telefonie. Totalnie zapomniałam o nim podczas całej “przygody”. Na ekranie wyświetla się 2022 rok. Wszystko gra. Przytulam się do kuzyna z ulgą.
– Wiesz, dobrze, że nie będziemy żyli już w 2245 roku – stwierdzam.