Martyna
Najdowska
„XIX-wieczne święta”
Mam na imię Dobrosława, skończyłam 73
lata. Na co dzień zajmuję się zwierzętami. Doglądaniem krów,
pasaniem owiec i karmieniem świń. Och! Cóż mi teraz pozostało,
zostałam sama, moje serce zostało krwawo zranione przez wszystkie te
lata.
Moja matula i ojczulek już dawno w
mogiłach położeni, mój mąż również. Jedyne, co mi pozostało, to
dzieci. Ale jak się z nimi skontaktować, skoro one za nasza polską
granicą i ani im tęskno do domu, do matczynej opieki, do ojczyzny.
Nie widziała ja ich z dwa długie lata. A tu się święta zbliżają,
narodziny naszego Pana.
Jak każdy wie, Wigilię obchodzi się bardzo uroczyście, na stole
zawsze musi stać 12 potraw, karp świeżo złowiony i usmażony. 24
grudnia choinkę trzeba ozdobić. Oj! Ile ja bym dała, żeby wrócić do
czasów, kiedy to miałam jeszcze 13 lat.
Kiedy tak się zamartwiałam, dostrzegłam, iż
słońce już dawno zdążyło się schować. Stwierdziłam też, że to czas
pójścia do pobliskiej rzeki nabrać wody i zagotować troszku do
kąpieli. Mam to bardzo utrudnione, gdyż czai się tu wielu obcych
ludzi.
Gdy woda się już grzała, usłyszałam pukanie do drzwi.
Bardzo się przestraszyłam, to mógł być każdy, więc ostrożnie
podeszłam do drzwi i odsunęłam zasuwę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam
kobietę - dużo młodszą, z dwójką dzieci i starszym od niej chyba ze
trzy lata mężczyzną. Dziewczyna natychmiast rzuciła się na mnie,
krzycząc: ''mamo”! Nie wiedziałam, co się działo. W tym momencie z
obrotu spraw zaczęło mi się robić słabo, moje ciało jakby było
bezwładne. W pobliżu słyszałam głosy jak przez mgłę.
- Mamo, co się dzieje! Mamusiu, co się dzieje z babcią?
- Dobrusia, wstawaj, spóźnisz się do szkoły!! - krzyczał ktoś z
dołu.
Zaciekawiona zeszłam na dół, zauważając moją matulę!! Kiedy ją
zobaczyłam, podbiegłam do niej, krzycząc:
- Mamusiu, ty żyjesz!!
Usłyszałam ten sam melodyjny dźwięk śmiechu mojej mamy.
- A czemuż to miałabym nie żyć?!Pewnie znów miałaś zły sen, to nic,
nie martw się, ja sobie jeszcze długo będę żyła - odpowiedziałam
przez śmiech.
- Mamo, przecież ty umarłaś, ja mam 73 lata, a ty miałaś 89, kiedy
odeszłaś.
- Oj, ty to masz wyobraźnię. Już chcesz, żebym sobie poszła? -
pytała.
- Nie, skądże, którą mamy godzinę?
- 5:30, radzę ci już się szykować, bo masz jeszcze kawał drogi do
przejścia!
- Dobrze.
Ach, jak to dobrze jest znów spotkać mamę.
Z tego, co widzę przez okno, jest jeszcze ciemno. Latem byłoby już
jasno, to pewnie jest zima albo jesień. Podejrzewam, że to je ...
Nie dokończyłam, bo w tym momencie usłyszałam mamę.
- Marian, pamiętaj o choince na jutro i żeby Józek karpia złowił.
Och, to znaczy, że jutro są
święta, ależ się cieszę! Tylko jak ja pomogę mamie, skoro idę do
szkoły? O nie, mamusia będzie zła, że jej nie pomogę i co teraz?!
Dobra
Dobrusia, będzie dobrze, pomogę jak wrócę. O, Józek już wszedł, a co
z Danusią i Janeczkiem? Czyżby moje rodzeństwo wyszło wcześniej?!
- Mamusiu, gdzie Danusia i Janek?
- Janek i Józek już wyszli, a Danusia jest w pokoju, twierdzi, że
robi prezenty na święta dla koleżanek i je pakuje.
- Dziękuję.
- Grażynko, słuchaj, bo te choinki są dość drogie, jedna duża
kosztuje 40 złotych, a taka mniejsza jest za 30, którą wziąć? -
zapytał tata.
- A weź tę za 40, niech się dzieci cieszą – odpowiedziała.
W tym czasie ja pobiegłam do pokoju Danusi. Uff,
jakie to szczęście, że mamy bardzo blisko pokoje.
- Danusia!! Tatuś kupi największą choinkę! - wykrzyczałam
prosto w jej twarz, na co ona się wzdrygnęła.
- Co też ty wygadujesz, to na pewno nie jest prawda! - odpowiedziała
z lekkim zawahaniem na buźce.
- Jest, jest, przed chwileczką tu przyszedł i zapytał się,
jaką wziąć i mamusia powiedziała, że największą i najdroższą.
- Najdroższą? To znaczy za ile?
- Aż 40 złotych!
- Aż tyle?!Nigdy nie brali tak drogich rzeczy na święta. Jedyną
najdroższą dekoracją była sztuczna choinka za 20 złotych. Hmm,,
czyżby tato dostał wypłatę na czas?
-Och, to już nieważne, szybko szykuj się, bo zaraz nie
zdążymy.
I tak pobiegłyśmy na dół po kozaczki i ciepłe płaszcze.
Tamtejsza zima była na tyle mroźna, że nocami trzeba było
przywdziewać futrzane płaszcze mamy i babci. Zapomniałam dodać, iż
Danusia jest najstarsza z naszego rodzeństwa, za to ja najmłodsza.
Bardzo mi z tym dobrze, uwielbiam być najmłodsza.
Wracając, szłyśmy już polną drogą, która najszybciej
poprowadzi nas do najbliższej szkoły w Częstochowie. Było bardzo
zimno i mocno padał śnieg. Z każdym krokiem wchodziłyśmy w coraz to
wyższe zaspy. W końcu dotarłyśmy do uliczki, przy której był
przystanek autobusowy. Czekałyśmy niecałą chwileczkę, kiedy to się
zjawił.
Droga mijała nam bardzo spokojnie, wiele
razy zdążyłyśmy zaśmiać się na cały autobus tylko dlatego, że jedna
z naszych koleżanek się poślizgnęła i aż zrobiła fikołka w
powietrzu.
Po
skończonych lekcjach udam się do mojej babci. Hmm, a może jednak
nie. A może tak. Nie, zostanę w domu i pomogę mamie.
- Dobrosławo Podgórska, zapraszam cię do odpowiedzi, zobaczymy,
czego się nauczyłaś - powiedziała moja wychowawczyni prowadząca
lekcję. O, dzięki Bogu, że to ostatnia lekcja.
- Więc powiedz mi, ile jest 5 do potęgi 2?– zaczęła.
- To będzie 25, proszę pani – odpowiedziałam.
- A które z działań matematycznych jest na pierwszym miejscu?
- Nawias, tak, nawias proszę pani.
- Oj, masz szczęście i żeby mi to było ostatni raz. Otrzymujesz 5.
Jak ja nienawidzę matematyki. Nie
lubię, nie lubię, nie lubię! – pomyślałam.
- Dobrze, to koniec na dziś, do widzenia i wesołych świąt! –
zakończyła lekcje pani.
- Do widzenia.
Pół godziny później byłyśmy już w domu.
Danusia i ja kończymy w soboty zawsze tak samo, dlatego byłyśmy o
tej samej godzinie w domu. Mama już przygotowywała różnego rodzaju
sałatki, barszcz z uszkami, pierogi. Nam za to rozkazała posprzątać
w pokoju, wyrobić ciasto na ciasteczka i najlepsza czynność -
przygotować sobie rzeczy na jutro i iść się wykąpać. Kochałam to. Po
tym, gdy posprzątałyśmy pokoje, poszłyśmy wyrobić ciasto, następnie
rozwałkowałyśmy je i wycinałyśmy wzorki. Tatuś z Józkiem i Jankiem
już dawno wrócili i byli właśnie przed domem, gdzie rozwieszali
różnokolorowe lampiony.
Kiedy ciasteczka się upiekły, wybiła równo 20. Mama nakazała nam iść
się wykąpać, więc poszłyśmy. Gdy to uczyniłyśmy, nie chciało nam się
spać, lecz mamusia straszy nas, że Gwiazdor nie zostawi nam
prezentów tylko rózgę. Więc musiałyśmy iść w krainę snów.
Nareszcie, nareszcie, nareszcie są święta|! Od samego
ranka w domu panuje chaos, wszystko lata, wszystko biega, a co
najlepsze, tatuś przyniósł już choinkę. Więc zabieramy się z
Danusią, Józkiem i Jankiem do dekorowania.
- Co chcieliście pod choinkę? - zapytał Józek. - Ja chciałbym dostać
taką gumową piłkę -oznajmił.
- Nie mówi się “gumową piłkę”, tylko piłkę zrobioną z gumy -
poprawiła go Danusia.
- Oj tam, już się nie wywyższaj, że taka mądra. Gadaj lepiej, co byś
chciała - skarcił ją Janek.
- Nie mów do mnie w taki sposób. Ja bym chciała nowy tom
książek, najtańszych, jakie tylko są – odpowiedziała.
- A ty, Janko? - zapytaliśmy brata.
- Ja tam, co dostanę, będę miał i będzie dobrze.
- No ale co byś chciał? - dopytywał Józek.
-No, ja chciałbym dużo czekolady, bo nie ma okazji jej jeść na co
dzień.
- O, ciekawe. A ty, Dobrusia, co byś chciała? - zapytała mnie
Dancia.
- Ja bym chciała troszku mandarynek, czekoladę i cukierki, to będzie
super. – powiedziałam.
- Matko, to jest gwiazdka, a nie sklep spożywczy, tu prosi się
różne zabawki. - wymądrzał się Józek.
- Wiem, ale nas i tak by to cieszyło - powiedział Jan.
- Już dobrze, już dobrze, spokojnie - uspokajali nas przez śmiech
Danka i Józek.
Po dość długiej rozmowie
zdążyliśmy udekorować całą ogromną choinkę. Wyglądała cudownie!!
Razem z Danką poszłyśmy ułożyć sobie włosy. Ja postawiłam jak zawsze
na loki, które zawija mi mamusia. Danka postanowiła je tylko
rozczesać i zwinąć w koczek. Następnie obie ubrałyśmy piękne, białe
sukieneczki. Była już 18.00, co znaczyło natychmiastowe pojawienie
się nas na dole i witanie kolejno: dziadków, stryjów, drugich
dziadków, stryjka samego już, bo ciotka zmarła. Kiedy już wszyscy
zasiedli do stołu, wstał tato i poprosił nas o powstanie.
- Należałoby teraz przeczytać fragment Biblii. Tato, zapraszam do
czytania. – powiedział.
Przy moim
tacie błyskawicznie znalazł się dziadek i czytał fragment Biblii. Po
przeczytaniu ponownie zasiedliśmy przy stole i razem śpiewaliśmy
kolędy, rozmawialiśmy, jedliśmy, aż w końcu przyszedł ten moment.
Prezenty! Tak, długo na nie czekaliśmy.
- Pierwszy należy do Danki - powiedział tato, bo to on
rozdawał prezenty.
Danka dostała swoje wymarzone książki. Jaka
ona była szczęśliwa na widok książek! Nigdy nie widziałam jej aż tak
szczęśliwej.
- Następny należy do Janka.
Janek otrzymał dużą ilość czekolady,
za której zjadanie zabrał się od razu!
- A ten jest dla Józka.
Józek został posiadaczem wielkiej piłki, którą
bardzo chciał dostać.
- I ostatni został dla Dobrusi.
Podeszłam do taty po pakunek i kiedy byliśmy już
przy otwieraniu zawartości, zrobiło mi się ciemno przed oczami, tak
jakby ktoś zasłonił mi oczy chustką.
Nagle zaczęłam słyszeć cichutki płacz i szmery. Otworzyłam oczy i
ujrzałam moją córkę, mojego syna i wnuki. Ten widok na zawsze
pozostanie w mojej pamięci jako jeden z najlepszych.
- Mirka? Mirek? Gdzie jest babcia i dziadek? -
zapytałam.
- Co? Jaka babcia, jaki dziadek, oni już dawno nie żyją. Ale jak ty
się mamuś czujesz?-powiedziała ze zdziwieniem moja córka.
- Ja? Znakomicie! O, witajcie, kochani, witaj Mirelko i Krzysiu! –
zawołałam.
- Faktycznie się już dobrze czuje. - powiedział mój syn.
- Mirka, szybko, wyciągamy dania z piwnicy, karpia z misy i
zabieramy się do roboty!- mówiłam.
I w taki sposób
spędziłam święta, nigdy ich nie zapomnę. Były najlepsze!
Wszystko się ułożyło, moje dzieci zamieszkały w Polsce i tak żyjemy
sobie do następnych świąt.