Zbliża się najważniejszy i najpięknieszy dzień w
roku czyli Wigilia Bożego Narodzenia. Tego dnia cała moja
rodzina spotyka się w rodzinnym domu moich dziadków i wszyscy
razem świętujemy. Zawsze jesteśmy jako pierwsi, ponieważ rodzice
boją się, że się spóźnimy. Jak zawsze najpierw gotujemy
wigilijne potrawy, na przykład karp, galat i barszcz z uszkami.
Następnie trzeba upiec kruche ciasteczka i pierniczki, mimo że
zawsze mam fartuch, i tak się pobrudzę mąką. Później
trzeba oczewiście przynieść choinkę. Raz, kiedy szłam z moim
dzadkiem i kuzynem, spotkaliśmy wywiórkę, ale nie taką zwykłą,
ponieważ miała futro koloru szarego! Jednak w tegoroczną Wigilię
choinka już stała w salonie, trzebało ją tylko ubrać w bombki,
światełka i girlandę. Po skończonej pracy, kiedy babcia, mama i
ciocia jeszcze gotowały różne pyszności, ja i kuzynostwo
poszliśmy się bawić na dwór. Zrobiliśmy bałwana oraz igloo i
porzucaliśmy się śnieżkami. Lecz chwilę po skończeniu igloo
zawołała nas babcia, abyśmy poszli do domu, ponieważ nadszedł
czas, kiedy wszyscy siadamy do stołu.
Musiałam się przebrać,
więc poszłam i ubrałam się odświętnie. Wtedy usłyszałam głos
mamy:
- Jaśmina, zejdź już na dół! - krzyknęła
- Już, już! - odpowiedziałam. Szybko uczesałam się, zeszłam na
dół, usiadłam przy stole i po odczytaniu Biblii i życzeniach
zasiedliśmy do uroczystej kolacji. Po skończeniu jedzenia babcia
powiedziała:
- Widziałam gdzieś, jak święty Mikołaj się tu kręci, może
pójdzicie zobaczyć, czy coś dla was zostawił?
Gdy to usłyszeliśmy,
wstaliśmy i pobiegliśmy szukać prezentów. Nagle rozległ się
krzyk "mam!". Okazało się, że jeden z kuzynów znalazł swój
wymarzony prezent. Ja także. To był wymarzony wieczór.