Planeta Szkoła Mrocza
 

 

Szymon Frydrychowicz

„Nowy dom”


Historia ta wydarzyła się 12 lat temu. Tego roku była wielka zima. Większość mieszkańców, gdzie toczy się akcja, nie skończyła jeszcze odbudowywać domów po strasznej wichurze. W Zakopanem często zdarzały się takie przypadki. Lecz ta historia jest o pewnym starcu, który nikogo nie miał i nie nikogo chciał wziąć do serca. Nikt nie wiedział, dlaczego, ale też absolutnie nikt nie odważył się go o to zapytać.

Pan Marek prowadził zakład stolarski, w którym mieszkał, ponieważ nie zdążył jeszcze odbudować domu porwanego przez wichurę.  Odwiedzała go pewna rodzina, która często coś od niego kupowała. Zbliżała się zima. Pewnego razu, kiedy go spotkali, spytali, czy nie chciałby u nich zamieszkać. Para była młoda, mieli małe dziecko o imieniu Ania.

- Nie chciałby pan u nas zamieszkać na zimę? Słyszeliśmy, że przez wichurę stracił pan dom i nie ma pan gdzie mieszkać. 

- No nie wiem, muszę się zastanowić - rzekł starzec. 

- Nalegamy, będzie nam bardzo miło pana gościć - rzekła z uśmiechem kobieta. 

- Niech wam będzie - mruknął pod nosem.

 

 Dom był ładny, starzec dostał pokój gościnny, była w nim stara szafa i obok duże łóżko.

 Po pewnym czasie wszyscy poszli na obiad. Zaciekawiło go to, że dziewczynka miała bladą cerę i mały nos. Po obiedzie mieli stroić choinkę.

- Chce pan ozdobić z nami choinkę? - spytała nieśmiało Ania.

 - Nie, nie przejmuję się takimi bzdetami jak strojenie choinek - odpowiedział szorstko.

- Dlaczego? - spytała śmiało dziewczynka.

- Bo nie i koniec - powiedział.

Ania zaczęła stroić choinkę, a starszy pan o imieniu Marek umył się i poszedł spać.  Jego zwyczajem było wczesne chodzenie spać i wstawanie o świcie. Nie znosił świąt Bożego Narodzenie, lecz do innych świąt nie czuł takiej odrazy, często to dziwiło ludzi. Gdy był mały, lubił święta i tę atmosferę.

 

            Następnego ranka obudził się w dobrym nastroju. Myślał w nocy nad tym, jak brutalnie potraktował Anię. Poszedł do niej, ale jej nie było.

- Gdzie ona jest? - powiedział do siebie. 

Szybko zszedł po schodach i spytał jej rodziców, czy nie wiedzą, gdzie ona jest.

- Jak to, nie ma jej w pokoju? - spytała mama.

- Nie - odpowiedział.

Wszyscy panicznie zaczęli jej szukać. Była jeszcze za mała, żeby sama wychodziła z domu. Miała zaledwie 5 lat. Po 30 minutach Ania wróciła do domu. Wszystkim spadł kamień z serca, gdy ujrzeli dziewczynkę. Staruszek od razu stał się weselszy i rozpromieniony. Rodzice wyściskali ją i powiedzieli, aby już tak więcej nie robiła, Ania przytaknęła. 

- Czy mógłby pan opowiedzieć, dlaczego nie znosi pan świąt Bożego Narodzenia? - spytała Ania.

- Dobrze - rzekł Mareczek.

- Zrobię wam kakao - krzyknęła mama z kuchni.

- Dziękujemy - odpowiedzieli jednocześnie.

- Wydarzyło się to 5 lat temu w Wigilię. Moja żona Margaret zmarła. Miała raka płuc, coraz trudniej się jej oddychało. Zawiozłem ją na ostry dyżur, nie mogła oddychać, słabła z godziny na godzinę, była cała czerwona, nie miała na nic siły. Przyjmowała chemioterapię, ale ona nie dawała skutków. Margaret się udusiła i mnie opuściła.

- Opowie pan, jaka ona była? - spytała zaciekawiona dziewczynka.

- Lubiła czytać książki, miała ich bardzo dużo, nasze mieszkanie było od nich pełne. Miała artystyczną duszę, lubiła, gdy się coś działo. Margaret uwielbiała podróże. Zwiedziliśmy Hiszpanię, Włochy, Grecję, Peru, Egipt i wiele innych krajów. Była inteligentną kobietą, mówiła w kilku językach. Przeżyliśmy razem pół wieku. 

- Ma pan jakieś jej zdjęcie? - spytała Ania.

- Tak, noszę jej zdjęcie zawsze przy sobie - rzekł starzec i wyciągnął z portfela zdjęcie kobiety. – Spójrz, to ona jeszcze przed chemioterapią, byliśmy wtedy w Peru. 

- Piękną miał pan żonę - powiedziała Ania. 

Kilka dni później szczęśliwa dziewczyna odezwała się do niego „dziadku”. Staruszkowi zrobiło się miło.

- Aniu, to nie jest twój dziadek - powiedziała mama.

- Mi tam nie przeszkadza, nawet miło mi się zrobiło, gdy tak do mnie powiedziała - odparł staruszek.

- Jak panu nie przeszkadza, to możesz do pana Marka tak mówić.

            Dzisiaj była Wigilia. Staruszek, w ostatniej chwili zdążył kupić wszystkim prezenty. Dla Adama, czyli ojca Ani, był piękny zegarek Casio, a dla Hani, matki Ani, duży kuferek kosmetyków.

 Przez cały dzień robiono potrawy. Po Wigilii miały być prezenty, dziewczynka nie mogła się doczekać i właśnie nad nią najdłużej się zastanawiał. Co jej kupić, myślał wtedy w sklepie.

- Mamo, możemy otworzyć prezenty? - powiedziała błagalnie dziewczynka.

- Oczywiście – stwierdziła mama.

Ania jako pierwsza była przy prezentach.

- To twój mamo, a to twój tato i jeszcze tu jest dla dziadka – powiedziała. - A gdzie są moje? - zapytała ze smutną miną.

- Dobrze się rozejrzałaś Aniu? - powiedział Marek.

- O, tu są moje - powiedziała radośnie.

Dziewczynka dostała kilka ubrań i tajemniczą dużą paczkę. 

- To od pana, panie Marku? - spytała mama.

- Tak - odpowiedział cicho.

- Mamo, zobacz jaki wielki pluszak!

Wszystkim podobały się prezenty.

Pan Marek na święta dostał wełniany sweter, ale i tak nowa rodzina była najlepszym prezentem, jaki mógł dostać od życia.