Marcelina Jeszke
„Dawno się tak nie bawiłam”
– W tym roku wakacje muszą być
najlepsze ze wszystkich, więc jadę na obóz - powiedziałam mamie,
rozpoczynając wakacje
– To niezły pomysł, ale na jaki obóz? – zapytała mama
– Ostatnio słyszałam, że w naszej stajni są organizowane obozy
jeździeckie i pomyślałam, że to właśnie tam chcę jechać.
– Jeśli chcesz, to mogę cię zapisać.
– Tak! - krzyknęłam z radością.
Akurat tak się złożyło, że były dwa wolne miejsca
dla mnie i mojej siostry, więc mama od razu nas zapisała i
pozostało tylko czekać, aż nadejdzie czas wyjazdu.
Nie zdążyłyśmy się nawet obejrzeć, a była już pora
wyjeżdżać. Byłam bardzo szczęśliwa i podekscytowana, że
poznam nowe koleżanki i nauczę się nowych rzeczy – tak jak
myślałam, tak się też stało. Kiedy dojechałyśmy, pani
opowiedziała nam, co będziemy robić, przydzieliła nam konie,
którymi miałyśmy się opiekować na czas pobytu na kolonii i dała
nam pierwsze zadanie do wykonania.
– Dziewczynki, teraz nauczycie się myć sprzęt do jazdy konnej –
powiedziała.
Dostałyśmy miski z ciepłą wodą i płynem, gąbki i cały
sprzęt do czyszczenia. Wszystko rozdzieliłyśmy między siebie i
zaczęłyśmy od mycia popręgów, a w międzyczasie lepiej się
poznawałyśmy, ponieważ miałyśmy wtedy dużo czasu na to, żeby
trochę o sobie poopowiadać.
Kiedy wszystkie siodła, ogłowia i popręgi już lśniły, co zajęło
nam sporo czasu, zostałyśmy zawołane na obiad. Swoją drogą,
rosół był strzałem w dziesiątkę i wszystkie zjadłyśmy go ze
smakiem, a po obiedzie miałyśmy chwilę na odpoczynek.
Wracając do koni którymi się opiekowałyśmy,
to mi przypadł mały, gniado-czarny, uroczy kucyk, czyli
Koniczka.
Bardzo się ucieszyłam, że mogłam się opiekować właśnie nią,
ponieważ rzadko mam okazję, by na niej jeździć.
Po kilku minutach odpoczynku nareszcie przyszedł czas na jazdę,
więc zaczęłyśmy szykować siebie, a następnie konie. Po przejściu
na halę nałożyłyśmy kamizelki bezpieczeństwa, kaski i wsiadłyśmy
na nasze konie. Jazda była bardzo przyjemna i ciekawa.
Przejeżdżałyśmy przez drążki oraz zmieniałyśmy kierunki.
Niestety, czas jazdy minął i musiałyśmy zsiąść z naszych
wierzchowców, a także zaopiekować się nimi po jeździe, czyli
rozsiodłać i zaprowadzić je na padoki czy też do boksów.
Tak właśnie minął pierwszy dzień, a każdy kolejny
był inny mimo powtarzających się czynności, które były
obowiązkiem do wykonania w stajni, np. karmienie, pojenie,
wrzucanie siana do boksów, wyprowadzanie koni na padoki. Moimi
ulubionymi zajęciami była sesja zdjęciowa z końmi, jazda w teren
i na oklep (czyli bez siodła) oraz mycie i lonżowanie koni.
Ten obóz był cudowny! Poznałam nowe
koleżanki, a nawet spotkałam przyjaciółkę ze szkoły. Na pewno za
rok tam wrócę.
To wszystko brzmi cudownie, ale
to był dopiero początek moich tegorocznych wakacji...
Adam Majewski
"Moja historia o kataryniarzu"
Pan
Tomasz spisał lekarzy i adresy kilku okulistów, natępnie podał
kararyniarzowi i powiedział, żeby sprawdził ich z tą "niewidomą"
dziewczynką. Kiedy katarynierz Pan Tomasz coś zamruczał,
następnie kataryniarz sprawdził listę, było tam dziesiąciu
lekarzy i sześciu okulistów. To będzie długa droga, będę
potrzebował kasy - powiedział.
Nagle przypomniał sobie, że jest
kataryniarzem i że może zarabiać pieniądzie za granie dla ludzi,
ale jego katarynka jest zniszczona i ledwo co gra.
Miał 100 złotych.... - Może da radę naprawić albo kupić jakąś w
lepszym stanie - powiedział, więc zaczął szukać, ale nie znalazł
wówczas zaczął grać na rozwalonej katarynce. Dziewczynka zaczęłą
tańczyć, narysował na kartonie "Ta dziewczynka jest niewidoma,
pomóżcie mi uzbierać pieniądzie na jej leczenie", uzbierał 200
złotych.
Czyli ma razem 300 złotych, poszedł do
pierwszego okulisty. Przyjął ją za darmo, przy pierwszej wizycie
okazało się, że będzie potrzebowała operacji, która kosztuje
około pięć tysięcy.
Poszedł z dziewczynką do "Starego" miasta,
szukał części zamiennych do katarynki, kupił je za 250 złote.
Grając przez pięć godzin zarobił 100 złotych, poszedł do
drugiego okulisty za 50 złote, kiedy dziewczynka była u
okulisty, kataryniarz kupił jedzenie i picie za 50 złote. Po
sprawdzaniu dziewczynki, ten sam wynik ale powiedział że
najlepszym i najbliszym lekarzem jest Pan Papier Papieres Piatr,
ale operacja u niego kosztuje dziesięć tysięcy i jest w "Nowym"
mieście, więc kataryniarz poszedł tam. Dwie godziny poźniej był
już tam, odpoczął, i grał 3 godziny, zarobił 500 złotych i
zebrał dużo prezentów dla dziewczynki. Jednym z nich był bilet
dla VIP'ów do Pana Papiera Papiersona Piatra ale "Nowe" miasto
jest ogromne, szukał taksówki gdy znalazł okazało się że trzba
było zapłacić 0,0059 bitcoina (około 1000 złotych) ale dał
przecenę na 300 złote. Po udanej operacji przyjechał ten sam
taksówkarz, który ich tam zabrał pojechali do początku,
kataryniarz zapłacił wszystkie swoje pieniądze, kiedy wrócili
kataryniarz zostawił swoją katarynkę wraz z instrkcją obsługi i
dał dziewczynce wszystkie prezenty, które zdobył w podróży,
zostawiając katarynkę poszedł w nieznane.