10 czerwca 2018 roku w klubie muzycznym Stary Maneż w Gdańsku miał
miejsce koncert mojego ukochanego zespołu, Hollywood Undead.
Wstęp do klubu zaplanowany był na godzinę 18:00, tak więc razem z
moją mamą pojawiłyśmy się na miejscu o 16:30.
Okolica była zaskakująco ładna. Piękna zielona trawa, drzewa, wiele
leżaków i miejsc do siedzenia, a w centrum budynek Stary Maneż. Przy
ścianie, obok wejścia do klubu stała kilkunastometrowa kolejka
ludzi, którzy już czekali na otwarcie. Moja mama zajęła wygodniejsze
miejsce na leżaku obok, a ja usiadłam na końcu kolejki, oparta o
ogromną doniczkę, lekko nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Większość
ludzi rozmawiała ze sobą, natomiast moim jedynym rozmówcą była ta
doniczka, jednak była dość małomówna. Panowała bardzo miła
atmosfera. Z czasem zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi, wtedy
dowiedzieliśmy się, że godzina otwarcia drzwi zostaje przełożona na
19:00. Nie przejęliśmy się tym za bardzo, gdyż takie małe zmiany na
koncertach są częste.
Po
jakimś czasie cała kolejka rzuciła się dzikim pędem naprzeciwko
wejścia do budynku. Nie wiedziałam zbytnio, o co chodzi, ale
podążałam za tłumem i poleceniami ochrony. Okazało się, że na
drzwiach wejściowych pojawił się komunikat o kolejnej zmianie
godziny otwarcia drzwi. Tym razem musieliśmy czekać do 20:30. Wiele
osób skomentowało to załamanym westchnieniem. Mimo to wiedzieliśmy,
że musimy czekać, gdyż zespół jeszcze nawet nie przyjechał do
Gdańska. Zmiana miejsca kolejki nastąpiła jeszcze parę razy ,więc
cały tłum nieźle się nabiegał. Pogoda była wymarzona, więc siedzenie
przed klubem przez następne godziny nie było takie uciążliwe.
Obsługa obiektu dbała o nas i przynosiła nam zimne napoje, inni
rozdawali mini transparenty na akcję koncertową. Około godziny 19:30
zrobiło się ogromne zamieszanie, gdyż przejechał autobus, którym
podróżuje zespół. Część osób rzuciła się w jego kierunku z nadzieją,
że zobaczą swoich idoli, a ja zostałam na miejscu, bo wolałam nie
tracić miejsca w kolejce. Jacyś ludzie zaczęli wnosić sprzęt
nagłośnieniowy do klubu, a sam zespół, jak można było dowiedzieć się
od ludzi trochę wyższych ode mnie, wszedł po kryjomu do budynku,
przemycając jedzenie z McDonalda. Tłum zaczął wracać do
kolejki, a obsługa przygotowywała scenę, co zajęło kolejną godzinę.
Fani słuchali muzyki przez głośniki, niektórzy zamówili pizzę, a
przez lekko otwarte drzwi bardzo głośno było słychać próby gitar i
mikrofonów. W pewnym momencie wypróbowany został wstęp do doskonale
znanego fanom utworu, co wzbudziło w nas bardzo wielkie poruszenie,
podekscytowanie oraz niecierpliwość i chęć wejścia do środka.
Wreszcie, po 5,5 godziny czekania obsługa zaczęła sprawdzać nam
bilety i dawać opaski umożliwiające wstęp. Bardzo zależało mi na
kontakcie z zespole, więc gdy tylko weszliśmy do środka, zajęłam
miejsce w drugim rzędzie, za niższymi ode mnie dziewczynami, co
bardzo mnie usatysfakcjonowało.
Sala, w której się znajdowaliśmy, była średniej wielkości.
Niektórzy, wśród nich ja, stali na tak zwanej "płycie", a reszta na
balkonach. Było bardzo gorąco, a na scenie dalej trwało rozstawianie
sprzętu przez dobrze znanego fanom współpracownika zespołu. Sala
coraz bardziej wypełniała się ludźmi, wreszcie po tylu godzinach
czekania fani mogli spełnić swoje marzenie. Po dłuższym czasie
czekania i patrzenia na gotowy sprzęt na scenie, światła zgasły, a
publiczność zaczęła krzyczeć z radości. W tle zaczynała się piosenka
otwierająca koncert. Członkowie zespołu po kolei
wchodzili na scenę z charakterystycznymi, zdobionymi maskami na
twarzy. Radość i niedowierzanie, jakie każdy czuł, mieszały się z
innymi przeróżnymi emocjami, które wypełniały salę. Wreszcie
po długim czasie oczekiwania mogliśmy być razem z zespołem, który
tak wiele dla nas znaczy.
Kontakt wokalistów z publicznością był wzorowy, wiele razy jeden z
członków zespołu skupiał szczególną uwagę na stronie publiczności, w
której się znajdowałam. Moja podświadomość wmawiała mi, że patrzył
na mnie, jednak nie jest to jednoznacznie stwierdzone, w końcu miał
maskę na twarzy. Po trzech utworach zespół przestał udawać
tajemnicze postacie i pozbył się z twarzy masek, więc mogliśmy
również podziwiać ich piękne twarze.
W pewnym momencie mój ulubiony członek zespołu, Jorel Decker, zszedł
ze sceny i mówił coś do pana z obsługi klubu. Każdy inny fan z tłumu
skupiony był na scenie, więc wykorzystałam tę okoliczność i
pomachałam Jorelowi. Ten lekko zdziwiony odpowiedział
najpiękniejszym na świecie uśmiechem i pomachaniem ręką. Było
to kilka najwspanialszych sekund mojego życia. Akustyczne utwory
mieszały się z mocniejszymi brzmieniami, więc emocje sięgały
zenitu. W pewnym momencie poczułam się wycieńczona przez
wykonywanie przeróżnych czynności, które na koncertach się wykonuje.
Nie chciałam zemdleć i robić zamieszania. Spojrzałam błagalnym
wzrokiem na panią stojącą z boku, a ta dała mi butelkę wody, ratując
mnie przed omdleniem. Ostatni utwór wyciągnął z nas ostatki energii,
potu oraz łez. Przed pożegnaniem się z publicznością członkowie tego
wybitnego zespołu rzucali w publiczność parę rzeczy ze sceny,
dziękowali za naszą cierpliwość i za spędzenie z nimi czasu. Pod
koniec publiczność skierowała się w stronę wyjścia i stoiska z
koszulkami, przy którym wydałam zdecydowanie więcej pieniędzy niż
planowałam, mimo to niczego nie żałuję.
Najpiękniejszy
dzień mojego życia dobiegał końca, naokoło było słychać nadal
rozemocjonowanych tak jak ja ludzi. Na dworze mimo późnej godziny
nadal było ciepło, a atmosfery, która nadal trwała, nie dało się
opisać słowami. Niektórzy robili zdjęcia, a inni żegnali się ze
znajomymi. Natomiast ja wróciłam z moją mamą do samochodu zmęczona,
ale szczęśliwa.