Detektyw William Barklem jak zwykle siedział w swoim kraciastym
fotelu i palił fajkę. Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył je i
zobaczył jakąś kobietę. Ubrana była w skórzany płaszcz, czarne buty
oraz okulary przeciwsłoneczne ,chociaż wcale nie świeciło słońce.
- Co panią do mnie sprowadza? - Zapytał detektyw.
- Chciałabym odnaleźć mój list. Wiem, dziwnie to zabrzmiało, ale ten
list jest dla mnie ważny. Wczoraj wróciłam z pracy i już go nie
było.
- Zrobię, co w mojej mocy, by go odnaleźć.
Zaczęły się poszukiwania. William zaczął od domu klientki. Był on
bardzo schludnym domem. Widać było też, że jego wyposażenie nie
należało do najtańszych. Barklem szukał jakichś poszlak i szukał, aż
w końcu coś znalazł. Był to ślad buta, ledwo widoczny, ale jednak
pewna smuga została. Jak się okazało za chwilę, śladów było więcej.
Doprowadziły Williama do okna. Jako że William był mężczyzną
sprawnym fizycznie, wyszedł przez okno za śladami butów. Okazało
się, że śladów na dworze przybywało. Trop nie zniknął, ponieważ w
ogrodzie było błoto, odciski widoczne były jak na dłoni. Nagle ślady
urwały się, za to pojawiły się nowe, od auta.
- Hmm... - pomyślał detektyw – ślady wyglądały jakby były zostawione
przez dorosłego mężczyznę, wskazuje na to wielkość odcisków. Wsiadł
do samochodu, a ślady po nim wyglądały na dosyć świeże. Musiał tu
być po coś jeszcze dzisiaj!
William podszedł do swojej klientki, by zapytać o kamery. Okazało
się, że są i były włączone. Klientka o nich zupełnie zapomniała.
Auto okazało się być czarną Toyotą o rejestracji: MR 562. Była to
rejestracja specjalna, więc nietrudno było sprawdzić, do kogo
należy. Okazało się jednak, że samochód należy do wypożyczalni.
Wypożyczył ją niejaki John Graham. Łatwo było go odnaleźć, bo mało
osób się tak nazywało, właściwie to były to tylko trzy osoby.
William wjechał w ulicę, na której znajdowała się opera, bo tam
mieszkał pierwszy podejrzany. Porozmawiał z facetem, który otworzył
mu drzwi, porozglądał się po mieszkaniu. To nie był on. Pojechał
dalej. Tym razem koło piekarni. Drugi podejrzany nie był tak skory
do rozmowy. Ale w końcu wpuścił Williama. To na pewno był on,
ponieważ na stole leżał paragon z wypożyczalni. Znalazł też kopertę.
To mógł być list. Otworzył go bezszelestnie. To był list miłosny.
- Czemu Pan go zabrał? - Spytał detektyw.
- To moja własność. - odparł podejrzany - Miałem dać go pewnej
damie, ale ona sama go sobie wzięła.
- W takim razie niech go Pan jej da i wyzna miłość.
Pan John dał klientce Williama list i powiedział, że ją kocha.
William Barklem otrzymał wynagrodzenie za rozwiązaną zagadkę, a po
roku dostał zaproszenie na ślub.