Wycieczka zaczęła się w
poniedziałek 13 maja 2019 r. Wyruszyliśmy o godzinie 445. Tak
długo czekałam na ten wyjazd. Energia wprost mnie rozpierała.
Czułam się niezmiernie szczęśliwa, gdy po 8 godzinach jazdy
wreszcie dotarliśmy na miejsce. A pierwszym przystankiem były
Wadowice, gdzie zwiedziliśmy muzeum w dawnym domu papieża.
Oglądaliśmy tam pamiątki, związane z jego życiem. Tuż obok stała
bazylika, do której także poszliśmy. Była piękna. Stała tam
chrzcielnica, w której został ochrzczony Karol Wojtyła. Przed
zwiedzaniem udało mi się posmakować papieskiej kremówki (była
pyszna!) i kupić pocztówki. Później pojechaliśmy zwiedzać Kalwarię
Zebrzydowską. Tam także mieliśmy nocleg. Sanktuarium było piękne i
naprawdę robiło wrażenie. Poszliśmy na spacer kalwaryjskimi
dróżkami. Udaliśmy się na obiadokolację, a potem do pokojów.
Mieszkałam z Natalią, Martą i Eweliną.
„Najciekawsze
miejsca”
Kolejny dzień zaczął się od odsłonięcia cudownego obrazu Matki
Boskiej Kalwaryjskiej i krótkiej mszy świętej. Później
pojechaliśmy na zwiedzanie byłego nazistowskiego obozu w
Oświęcimiu. Przewodniczka bardzo ciekawie opowiadała o tragicznych
wydarzeniach, które miały tam miejsce. Momentami aż ciarki
przechodziły po plecach. Już na samym początku, gdy przy wejściu
powitał nas napis „ Arbeit macht frei” (praca czyni wolnym),
poczułam się bardzo nieswojo. Pomimo tego cieszę się, że mogłam
zobaczyć to miejsce. Później przejechaliśmy do drugiej części
obozu, Auschwitz II Birkenau. Naprawdę ogromny. Tam także
atmosfera była okropnie przytłaczająca, bo jak na samym początku
wspomniała przewodniczka, te miejsca to ogromne cmentarzyska bez
grobów. Następnie odwiedziliśmy kopalnię soli w Wieliczce.
Zjechaliśmy ok. 130 m pod ziemię. Podobało mi się, jak przewodnik
opowiadał nam historię kopalni. Wieliczka także robiła ogromne
wrażenie pięknymi wnętrzami i komnatami, niektórymi w całości
wykonanych z soli różnego rodzaju. Nocleg mieliśmy w Zakopanem
przez 3 noce. Pokoje były ładne i czyste, z łazienkami.
„(Nie)Szczęśliwa
liczba 7”
Tego dnia mieliśmy wyjazd na Słowację. Poszliśmy do Jaskini
Bielańskiej. Wnętrza, wyrzeźbione przez samą naturę, naprawdę
zapierały dech w piersiach i robiły niesamowite wrażenie. Tu i
ówdzie znajdowały się także malutkie jeziorka, a ze skał kapały
duże krople wody. Niestety, był tam zakaz robienia zdjęć, dlatego
nie mogłam uwiecznić piękna tego miejsca. Po zwiedzaniu jaskini
pojechaliśmy dalej, by móc pójść na spacer w koronach drzew. Na
górę prowadziła kolejka linowa, ale ku zdziwieniu pewnego Słowaka,
nasz pan przewodnik stwierdził, że my pójdziemy na szczyt boczną
dróżką. Dodam, że było mnóstwo błota i topniejącego śniegu.
No i poszliśmy. Na początku wszystko przebiegało normalnie,
musiałam jedynie pilnować, aby się, mówiąc wprost, nie zabić. Ale
tylko do czasu, aż przewróciłam się po raz pierwszy. To
oczywiście wywołało śmiech u wszystkich mocno zdenerwowanych na
przewodnika uczestników wycieczki. Miałam brudne spodnie, ale nie
przejęłam się nimi. Byłam zbyt zajęta śmianiem się z mojej
„ciamajdowatości”. Nic mnie nie bolało, żyłam, więc szłam dalej,
jak gdyby nigdy nic. Zatrzymaliśmy się na polanie całkowicie
przykrytej białym puchem. Ksiądz Adam wspomniał coś o moim jakże
spektakularnym wypadku. Był to moment, w którym dosłownie o krok
zmieniłam swoje miejsce. I przewróciłam się po raz kolejny, na co
oczywiście wszyscy reagują gromkim śmiechem, ja zresztą też. Ale
idziemy dalej. W czasie naszej wędrówki przewróciłam się jeszcze 3
razy, w tym raz, trzymając się z całych sił barierki, ale w końcu
dotarłam. Byłam na szczycie przed Eweliną i Natalią, dlatego po
nie poszłam. Był to odcinek może dwóch metrów. I proszę bardzo,
kolejne 2 upadki i nieodłączna część, czyli salwa śmiechu.
Następnie poczułam lekki szok, bo okazało się, że tak naprawdę nie
byliśmy teraz na spacerze w koronach drzew (droga była tak ciężka
i długa, że byłam przekonana o tym), na który ostatecznie nie
poszliśmy. Zjechaliśmy na dół w wagonikach. Zrobiło mi się bardzo
zimno, więc poszłam do pierwszego. Trafiłam do niego z ośmioma
innymi oso-bami i księdzem. Wszyscy tam śmiali się do rozpuku i
tym razem wyjątkowo nie było to spowodowane moją ciapowatością.
Wieczorem, po obiadokolacji pojechaliśmy do Sanktuarium Matki
Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach i na zakopiańskie Krzeptówki,
czyli jedną z najbar-dziej znanych polskich ulic. Oburzył mnie
fakt, że pocztówki na straganach kosztowały aż 2 zł (a to o wiele
za dużo jak na kartkę pocztową!).
„Popod
turnie, popod lasy”
W czwartek spacerowaliśmy po Tatrzańskim Parku Narodowym. Widoki
były przepiękne i takie malownicze. Poszliśmy na pierwszy szlak,
którym dotarliśmy do jaskini. Wróciliśmy do punktu wyjścia
(skrzętnie uważałam, by nic sobie nie zrobić i oczywiście się nie
przewrócić) i zatrzymaliśmy się w bacówce, w której sprzedawano
oscypki. Kupiłam jednego.
Chwilę posiedzieliśmy i ruszyliśmy na kolejny szlak. W drodze
towarzyszył nam strumyczek. Po pewnym czasie zaczął nachodzić na
ścieżkę. I tak po raz kolejny włącza mi się tryb pecha, bo mając
dość wysokie buty, weszłam w kałużę, która swoim poziomem wody
znacznie przewyższała moje obuwie. Był to dla mnie szok, zważywszy
na to, że znajdowała się pod liśćmi. Nasz pan przewodnik (ten sam,
który „towarzyszył” nam na Słowacji - przeraziłam się, kiedy
zobaczyłam go rano) chciał iść dalej, pomimo ślepego zaułka, ale
udało się nam go namówić na odwrót. Po powrocie zjedliśmy
obiadokolację, a potem większa część grupy pojechała na termy
chochołowskie, a mniejsza na kręgle. Ja byłam w tej drugiej grupie
(potem trochę żałowałam). Gdy wracaliśmy do pokoi, byłam
przeszczęśliwa, że nie włączył mi się tryb pecha i nie zostawiłam
palców w kuli od kręgli.
„Zobaczyła
Kraków, wnet go pokochała”
W piątek opuściliśmy Cyrlę i udaliśmy się do Krakowa. Najpierw
odwiedziliśmy Łagiewniki i Sanktuarium Jana Pawła II. Nie mogliśmy
niestety wejść do głównej części kościoła, ponieważ miał tam się
odbyć jakiś koncert, więc poszliśmy na lody, a potem do drugiej
części kościoła. Znajdowała się tam kaplica z relikwiarzem
papieża. Kilka osób, w tym ja, po-szło ucałować krew świętego.
Później zwiedziliśmy Muzeum Jana Pawła II. Skupiało ono w sobie w
większości dary od wiernych dla papieża i trochę pamiątek. To
miejsce nie było jednak tak ciekawe jak Wadowice. W sanktuarium
znajdowała sie też wystawa pt. „Kim był człowiek z całunu
turyńskiego?”. Kustosz mówił bardzo ciekawie i szybko, jakby bał
się, że nie nadąży ze swoimi myślami. Po południu zwiedziliśmy
dawną żydowską dzielnicę Krako-wa, Kazimierz. Przewodniczka
przynudzała do tego stopnia, że większość grupy nie słuchała
jej kompletnie ( ja byłam wytrwała i wytrzymałam do końca). Potem
poszliśmy do autokaru po nasze walizki i staliśmy się główną
atrakcją, bo szliśmy z nimi przez główną część miasta. Mu-sieliśmy
wyjść do hostelu, na 3 piętro. Trafiłam do pokoju 12-osobowego.
Zostawiliśmy wa-lizki, poszliśmy na obiadokolację i potem
spacerowaliśmy na Rynku Głównym. A Kraków wprost urzekł mnie swoim
pięknem i panującą w nim wielokulturowością.
„Siedziba
polskich monarchów”
Ostatniego dnia wyruszyliśmy na zwiedzanie Krakowa śladami jego
tajemnic. Przewodnik był na pewno lepszy od tej pani z dnia
poprzedniego. Poszliśmy na Barbakan, przez krakowskie Planty, na
Rynek Główny i do kościoła na Wawelu. Nie poszliśmy do kościoła
Mariackiego, ponieważ trwała renowacja słynnego ołtarza Wita
Stwosza (tryb pech zostaje włączony). Zwiedziliśmy za to wcześniej
wspomniany kościół na Wawelu. Nie podobał mi się gwar, panujący
tam, no bo jednak kościół to kościół. Zobaczyliśmy dzwon Zygmunta,
który rzeczywiście był ogromny. Zjedliśmy jeszcze obiad i
wyruszyliśmy do domu.
Mogę powiedzieć jedno, to była najwspanialsza wycieczka mojego
życia. I jestem pewna, że to nie była moja ostatnia wizyta w
mieście polskich monarchów, Krakowie.