„Czy życie jest piękne?
Czy to wszystko ma jakiś sens? W dzisiejszych czasach ludzie chodzą
do szkół, uczą się, następnie przechodzą do następnych klas, potem
pracują, zarabiają zielone papierki, które nazywają pieniędzmi i
wydają je na różnego rodzaju produkty spożywcze i przyjemności.
Potem ten cykl się powtarza, aż do emerytury i śmierci. Nie ma w tym
nic pięknego, tylko rutyna i powtarzalność. Najlepiej byłoby, gdybym
umarł, przynajmniej nie musiałbym się męczyć! Pewnie wiele osób uzna
mnie za idiotę, ale śmierci to ja się w zasadzie nie boję, bo
przecież…” - zadumę Markusowi przerwała pani od polskiego.
- Markus, czy ty mnie słuchasz? Proszę odpowiedzieć na moje pytanie
w tej chwili! - zdezorientowany młodzieniec rozejrzał się dzikim
wzrokiem, tak jakby został wybudzony z transu i odpowiedział
niepewnie.
- Przepraszam, ale się zamyśliłem. Mogłaby pani powtórzyć pytanie? -
nauczycielka wyczuła w tym sarkazm i odpowiedziała ripostą.
- No oczywiście, pan jak zawsze myśli o niebieskich migdałach, gdy
my przygotowujemy się do egzaminów. Czy ktoś ogarnia dzisiejszą
lekcję? - nagle odezwał się czyjś głos z ławki naprzeciwko Markusa.
Był to oczywiście ten sam uczeń, który często dokuczał bohaterowi.
- O mój Boże, jak można być aż takim idiotą. - po powiedzeniu tego
wstał i odpowiedział na wcześniejsze pytanie zadane przez
nauczycielkę.
- Na końcu każdego pytania powinien być znak zapytania.
- Bardzo dobrze Tomku, widzicie, przynajmniej ktoś z was uważa na
pytania, które zadaję! - powiedziała głośno pani od polskiego.
Nagle, w tej samej chwili Tomek odwrócił się w stronę Markusa.
- Jedyną przyszłość, jaką dla ciebie widzę, to McDonald ’s, tłoku. -
po powiedzeniu tego, odwrócił się i słuchał dalszej wypowiedzi pani
od polskiego. „Kiedy ta lekcja się kończy?” - pomyślał Markus. Gdy
zadawał sobie to pytanie, usłyszał dźwięk dzwonka. Był już koniec
lekcji. Wszyscy uczniowie spakowali się i wyszli z klasy.
Bohater właśnie wracał do domu. - „Codziennie ten sam
scenariusz. Wstaję rano, idę do szkoły, wysłuchuję nauczycieli,
potem…” - jego myśli przerwało zderzenie się na chodniku z pewną
młodą dziewczyną.
- Bardzo przepraszam, może to zabrzmi trochę dziwnie, ale się
zagapiłem.
- Nic się nie stało. - odpowiedziała z uśmiechem. Nagle spojrzeli na
siebie, tak jakby wcześniej się widzieli.
- Sam!?
- Markus!?
- O w mordę, ile to już lat cię nie widziałem! Myślałem, że
wyjechałaś na podbój Warszawy.
- Dwa miesiące temu mnie wyrzucili z tamtejszej szkoły. Gdy
usłyszeli o tym moi rodzice, to kazali mi wracać z powrotem. -
powiedziała, a następnie próbowała powstrzymać się od śmiechu. -
Rany, zmieniłeś się nie do poznania! Nie pamiętam, żebyś miał
zaczesane włosy do tyłu.
- Ty też się sporo zmieniłaś. Ostatni raz, jak cię widziałem, to
miałaś długi warkocz, a teraz…
- Eee, taaa… Przez ostanie dwa lata przeszłam sporo zmian. Ścięłam
włosy na krótko i walnęłam je sobie na czerwono. W sumie to był
jeden z powodów, dlaczego wyleciałam.
- Nawet ci pasują.
- O dzięki, myślałam, że powiesz coś w stylu „Co ty ze sobą
zrobiłaś, wyglądasz jak ci piosenkarze z heavy metalu.”
- Nie, czemu miałbym coś takiego mówić. Przecież wiesz, że lubię
mocniejszą muzykę.
- A no tak, zapomniałam - Sam się trochę zmieszała, ale szybko
roześmiała się ze swojej słabej pamięci. Jeszcze chwilę ze sobą
gadali, a gdy mieli już się rozchodzić, to powiedziała. - Pamiętasz
jeszcze mój numer?
- Tak, a co?
- Może jutro gdzieś wyskoczymy, w końcu dwa lata się nie
widzieliśmy!
- Ta, jasne, fajnie byłoby jutro gdzieś z tobą wyskoczyć.
- No to do jutra!
- To do jutra! - gdy odchodzili, Markus pomyślał. - „Co ja
wyprawiam? Po co się zgodziłem? Teraz muszę z nią jutro gdzieś iść.
Chociaż muszę przyznać, że fajnie się z nią rozmawiało. Ciężko mi
pomyśleć, że aż dwa lata się nie widzieliśmy. Kiedyś taka grzeczna,
a teraz rockowy strój i włosy farbowane na czerwono. Coś czuję, że
jutro będzie długi dzień.”
Następnego dnia, gdy Markus skończył pierwszą lekcję,
usłyszał w swojej kieszeni dzwonek z telefonu. - „Nie mogę tutaj
odebrać, bo jakiś nauczyciel to zobaczy i będzie kaszana.” - szybko
zaczął się rozglądać i zobaczył szkolną toaletę. Bez namysłu wszedł
do środka. Na szczęście była pusta. Gdy odbierał telefon, usłyszał
znajomy głos.
- No to jak? Gotowy? - powiedziała Sam.
- Zwariowałaś!? Jestem jeszcze w szkole.
- Rany, do szkoły chodzisz codziennie, a z najlepszą koleżanką nie
chcesz się spotkać, trochę smutne.
- No, ale jak ucieknę, to od razu się skapną, że mnie nie ma i będę
mieć przerąbane.
- Jedna ucieczka to nic złego. Proszę, ten jeden raz i już więcej
nie będę do ciebie wydzwaniać, gdy będziesz w szkole.
- Ehhh, no dobra, to gdzie ty jesteś?
- Świetnie, wiedziałam, że się zgodzisz. Jestem koło stacji
kolejowej. Tylko proszę, nie każ mi czekać.
- Zaraz tam będę. - odpowiedział Markus obojętnym tonem.
Szybko założył plecak, a gdy nauczyciele dyżurujący nie patrzyli,
wybiegł ze szkoły.
- „No i wykrakałem. To będzie długi dzień.”
Gdy młodzieniec szedł na miejsce spotkania, zaczął sobie
powtarzać w głowie - „Przyjedźmy do Polski Markus, będzie fajnie,
zobaczysz kraj mamy, poznasz nowych kolegów. Tak, jasne, ale nie
wspomnieli słowem, że ci „koledzy” będą mnie wyzywać od czarnuchem z
Ameryki. Eh, czasami tęsknię za Nowym Yorkiem, za Brooklynem.
Dlaczego moi rodzice i rodzice Sam zgadali się, żeby zamieszkać w
Polsce? Tak źle im było w USA? Poza tym mieli tyle różnych miast, a
wybrali obskurną Bydgoszcz. No dobra, to chyba tutaj jest ta
stacja.” – Markus rozejrzał się i zobaczył dworzec kolejowy w
Bydgoszczy - „To miała być mała stacja, a nie jakiś dworzec!
Świetnie, ciekawe, gdzie znajdę Sam, jak jest tutaj tyle wagonów!” –
Nagle z bocznej uliczki wyskoczyła dziewczyna z czerwonymi włosami.
- Niespodzianka!
- No hej, to co teraz robimy?
- Mam odlotowy pomysł, ale musisz się zgodzić.
- No dobra, zgadzam się.
- Mam pomysł, aby wskoczyć do jadącego pociągu!
- Oszalałaś?
- Nie? A myślisz, że po co kazałam ci iść na dworzec?
- No nie wiem, może po to, żeby przejechać się pociągiem, no ale nie
w ten sposób.
- O, nadjeżdża! - Zza rogu wyłonił się długi pociąg. Właśnie miał
zamiar zwalniać. - Teraz jest dobry moment, wskakuj pierwszy!
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś mężczyzną? No, ale jak nie chcesz, to możesz być babą.
- No dobra! – Markus wziął rozbieg i wskoczył do środka wagonu,
chwilę po nim wskoczyła Sam. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie
to, że całemu temu zajściu przyglądał się brodaty blondyn w czapce,
który raczej nie pracował na stacji.
Markus siedział naprzeciwko Sam. Zapadła niezręczna cisza -
„Może powinienem do niej zagadać, chyba tak robią ludzie, co nie? A
może to ona powinna do mnie pierwsza coś powiedzieć?” - Cisza trwała
jeszcze chwilę, lecz spokój zakłóciło perfekcyjne pytanie Markusa.
- To, co tam?
- A nic ciekawego, a u ciebie?
- Nic nowego. Ładna dzisiaj pogoda.
- Faktycznie. - Po tej konwersacji zapadła znowu cisza, która trwała
następne dziesięć minut. Chwilę później odezwała się Sam.
- Jak tam w twojej szkole?
- Nie. no fajnie, oprócz tego, że banda rasistycznych uczniów mnie
dręczy, to wszystko w porządku.
- Że co? Niech zgadnę, znaleźli sobie ofiarę, a ty się nawet nie
bronisz.
- Trafiłaś w dziesiątkę. Skąd to wiedziałaś?
- Znam cię za dobrze. Byłeś z tym u dyrekcji?
- Nie, oni nic z tym nie zrobią. No, ale dobra, zmieńmy temat. Jak
tam u twoich rodziców? – W tym samym momencie pociąg przejeżdżał
koło parku.
- O, to chyba moment, w którym wyskakujemy. Chcesz czynić honory?
- Eee, jasne, czemu nie. Ale czy to bezpieczne?
- Nie, a co? Boisz się? - Po usłyszeniu tego Markus zmrużył oczy
złowrogo i wyskoczył z jadącego pociągu, a po nim Sam.
Gdy przechodzili przez park, Markus zapytał ponownie
przyjaciółkę.
- No dobra, to na czym to stanęło. Jak tam u twoich rodziców?
- To jest trudny temat, Markus. Nie wiem, czy mogę ci o tym
powiedzieć.
- Niby czemu? - Kiedy Sam miała odpowiadać, zza rogu wyszedł
nieznajomy mężczyzna i powiedział z uśmiechem na twarzy.
- No proszę, kogo my tutaj mamy, Bonnie i Clyde, a może Thelma i
Louise.
- Czego chcesz Robercie, śledziłeś nas? – Spytała Sam wysokiego
blondyna w czapce.
- No oczywiście, martwię się osobami, które nie płacą długów od
miesiąca! Chwila, a kim ty jesteś, czarnuchu? - Spytał Markusa
Robert. Ten zaś odpowiedział:
- Wybacz kolego, ale nie przedstawiam się zwykle osobom, które mnie
tak nazywają.
- Zatem zacznijmy od nowa - Powiedział ze śmiechem w głosie Robert –
Jestem Robert, a ty?
- Will Smith. – Odparł Markus.
- Miło mi ciebie poznać. Drogi chłopcze, czy mógłbyś powiedzieć
swojej dziewczynie, żeby spłaciła swój dług, bo jak nie, to… - W tym
momencie Sam przerwała wypowiedź Roberta.
- Dostaniesz te swoje pieniądze! Potrzebujemy z rodziną jeszcze
trochę czasu.
- Czas minął miesiąc temu Sam! Słuchaj, nie chcę nikomu robić
krzywdy, ale mój szef zaczyna się niecierpliwić.
- Daj mi tydzień.
- Tydzień i chcę widzieć pieniądze - W tym samym momencie spojrzał
na Markusa - No dobra, widzę, że przerwałem wam randkę, zatem chyba
sobie pójdę. Do zobaczenia dzieciaki – I tak samo szybko, jak się
pojawił, tak i zniknął.
- Kim był ten gość?
- Robert Dobrzański, lat trzydzieści osiem, miejscowy diler.
- Brzmiał groźnie. Co się dzieje? Tylko nie mów, że bierzesz.
- Nie, nie biorę. A to, co tu widziałeś, to nic wielkiego, moja
rodzina wzięła pożyczkę od pewnego gościa. Nie przejmuj się, on
tylko tak gada, ale na tym się kończy.
- Może mógłbym jakoś pomóc?
- Nie, nie trzeba. No dobra, robi się trochę późno, znasz jakieś
fajne miejsca?
- Możemy iść na Wyspę Młyńską.
- No to prowadź! - Minęło trochę czasu, zanim doszli na miejsce. Był
już wieczór.
- Nasi rodzice pewnie będą się martwić - powiedział Markus.
- Twoi na pewno, moi raczej nie.
- Dlaczego tak mówisz? Jak pamiętam, to byli dosyć mili. Powiesz mi
wreszcie, co tu się dzieje?
- Rozwiedli się rok temu, Markus! Tata się wyprowadził i już nie
utrzymuje z nami kontaktu. Potrzebowaliśmy pieniędzy, no i wtedy
zjawił się Robert, miejscowy diler. Wzięliśmy pożyczkę i po 2
tygodniach ją spłaciliśmy, ale jak się okazuje, jego szefowi ta
kwota się nie spodobała i wtedy zaczęli wymuszać od nas haracze.
- Jezus, nie byliście z tym na policji?
- Co? Zgłupiałeś? Policja zacznie robić dochodzenie, a wtedy już po
nas.
- Hmm, a może zrobić na nich zasadzkę?
- Nie, raczej to by nie wypaliło.
- Ja tak nie sądzę. Możemy zawiadomić policję, że diler wymusza od
was haracze i podać miejsce, gdzie się znajdują.
- Ale ja nie wiem, gdzie mieszka on i jego szef.
- Nie musisz. Powiesz im, że masz dla nich pieniądze i że mają
przyjść po haracz.
- Tyle, że ja nie mam dla nich jeszcze tych pieniędzy.
- Nie musisz mieć, jedyne co trzeba, to zagrać chwilę na zwłokę, do
czasu przyjazdu policji, oni zajmą się resztą.
- Sama nie wiem, ci ludzie są trochę nieobliczalni. Myślisz, że to
się uda?
- Na pewno się uda!
Następnego dnia, o godzinie dziewiętnastej osiemnaście,
dwójka naszych bohaterów znajdowała się na posterunku policji.
Siedzieli przy biurku i opowiadali wszystko ze szczegółami
komendantowi.
- A zatem podsumowując, Twoja rodzina jest ofiarą jakiegoś dilera i
wasza dwójka chce zrobić na niego zasadzkę, a my mamy wam w tym
pomóc? - Powiedział ironicznie komendant. Nasi bohaterowie
spodziewali się takiej odpowiedzi, lecz próbowali nadal przekonać
policjanta.
- Dokładnie, to chcemy żebyście aresztowali dilera i jego szefa, a
poza tym to wszystko dobrze Pan ujął - powiedział Markus.
- Ale macie jakieś dowody? Znacie ich imiona, nazwiska, może jakieś
inicjały? Cokolwiek.
- Diler nazywa się Robert Dobrzański, a jego szefa, niestety, nie
znam, lecz wiem, że jest to wysoki i łysy mężczyzna.– Samanta
powiedziała wszystko, co wiedziała.
- Czy ten gość ma tatuaż smoka na szyi? - spytał z
zaciekawieniem komendant.
- Tak, ma, czy to jest coś ważnego? - powiedziała Sam.
- Nawet nie wiesz, jak ważny to szczegół! Polujemy na tego dziada od
czterech lat, lecz ten pajac zawsze nam się wymyka! - powiedział
gniewnie policjant, po czym dodał – A tak swoją drogą, to jak nazywa
się panienka?
- Samanta Brewer proszę pana.
- Brewer? No proszę, teraz to wszystko ma jakiś sens. Od kilku dni
się przyglądaliśmy waszej rodzinie, mieliśmy przez chwilę nawet
wrażenie, że jesteście jednymi z nich, ale po przeanalizowaniu
wszystkich dowodów i twojej wypowiedzi, muszę powiedzieć, że to
wszystko skleja się w całość i faktycznie możecie być ofiarami -
powiedział z pogodnym uśmiechem komendant.
- Proszę pana, spytam jeszcze raz. Czy pomoże nam pan w tej
zasadzce? - zapytał się Markus.
- To może być niebezpieczne, ci ludzie są nieobliczalni! - odparł
wąsaty policjant.
- Mamy tego świadomość, lecz to jest jedyny sposób, aby się wyłonili
z ukrycia- powiedział ze smutkiem w oczach Markus.
- Eh, pakujecie się w niezłe bagno dzieciaki, ale niech będzie.
Zapraszam was jutro na omówienie planu – powiedział z dezaprobatą
komendant.
- Dziękujemy - odparła młodzież
- Nie dziękujcie, bo nie chcę tego robić. Podesłałbym swoich ludzi,
ale ci goście nie są głupi i z pewnością by się skapnęli, a dzieci
nikt nie będzie podejrzewał o zasadzkę. No ale w każdym wypadku,
jutro pomyślimy o tym, bo jeżeli to ma faktycznie wypalić, to musimy
zaplanować wszystko co do joty. I jeszcze musimy omówić tę sprawę z
waszymi rodzicami, „na pewno” będą chętni, żeby ich dzieci były
przynętą na dilera i jego szefa – Po wyjściu z komisariatu Sam
spytała Markusa.
- No to ten… to co teraz robimy?
- Nie wiem, musimy czekać, masz jakieś pomysły?
- Niezbyt, a ty ziomuś?
- Też nic – zapadła niezręczna cisza, lecz po chwili odezwała się
czerwonowłosa dziewczyna, która powiedziała:
- A może by tak…
- Oho, zaczyna się, tylko nie mów, że chcesz wsiąść do pociągu
znowu.
- Eee, nie? Dlaczego myślałeś, że chcę powtórzyć akcję z pociągiem?
Myślałam bardziej nad tym, żeby… eee no ten…
- Myślałaś nad pociągiem.
- Ta.
- A może by tak iść do wesołego miasteczka?
- A znasz tu jakieś?
- Eee… nie
- Hmm… może kino?
- Jasne, tylko na co?
- Eee, nie wiem. Jest coś ciekawego?
- Chyba nie
- Eee… to może skoczymy do mnie? - zasugerowała Sam
- Ok – odpowiedział Markus. Nasi bohaterowie przebyli około trzy
kilometry, zanim doszli do przystanku autobusowego, potem jechali z
piętnaście minut. Gdy dojechali na miejsce, Markusa przywitało dość
zwyczajne mieszkanie. Po wejściu do środka, zobaczył zwyczajny w
świecie salon i małą kuchnię.
- Jak to mówią, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, co nie? –
powiedziała uśmiechnięta Sam, po czym dodała – Mama pewnie jest
nadal w pracy, więc mamy jeszcze chwilę spokoju.
- To co robimy?
- W sumie to nie wiem… chcesz zobaczyć mój nowy pokój?
- Ta, czemu nie – Markus i Sam poszli po schodach na górne piętro.
Czarnoskóry chłopiec zobaczył pokój oklejony plakatami z różnymi
zespołami rockowymi, pomalowane na fioletowo ściany i o dziwo,
normalnie wyglądające meble. Po chwili Markus zobaczył mały posążek
słonika i zapytał się Sam
- Czy to jest ten sam posążek, o którym mi tyle mówiłaś?
- Tak, to jest ta pamiątka z wycieczki mojego taty do Afryki. Z tym
czymś to jest nawet zabawna historia. Gdy mój ojciec wyjechał na
zwiedzanie Afryki, pierwszego dnia kupił właśnie tę figurkę, nie
miał przy sobie sporo pieniędzy, ale to, co miał, to wydał na to i
na bilet z powrotem do Ameryki. Po wyjeździe na safari zgubił drogę
do hotelu. Razem z mamą zapytali miejscowego szamana, ten zaś nie
znał angielskiego, ale wskazał im mniej więcej tam, gdzie mieli
jechać. Okazało się, że wprowadził ich w zasadzkę jakiegoś
plemienia. Mój dzielny ojciec, jak to na niego przystało, pomyślał,
że będą chcieli oni ukraść tę figurkę, którą on mi kupił, dlatego
ukrył ją gdzieś. I w sumie, to mi nie powiedział, gdzie to ukrył, no
ale nie- ważne, wiem tyle, że ukrywał to dla mnie, przez trzy dni
przed plemieniem wściekłych Afrykańczyków, a następnie w nocy, razem
z mamą uciekli z bambusowej klatki i pojechali na najbliższe
lotnisko.
- Wow… głębokie.
- Ta, wiem. A tak serio, to mój tata kupił to gdzieś na bazarze.
- Tak coś czułem – powiedział ze śmiechem w głosie Markus. Do końca
dnia nic specjalnego się już nie działo. Lecz Markusowi zaprzątały
głowę pewne myśli – „A co, jeżeli historia z tą figurką była
prawdziwa? A jeżeli była prawdziwa, to gdzie mógł schować tę figurkę
ojciec Sam!? Chwila, chwila, czemu ja się zastanawiam nad jakąś
historyjką? Ale tak czy inaczej, nie wiem, dlaczego, ale fajnie się
bawiłem, chwila… czy ja właśnie czuję radość!?”
Minęły trzy dni, od kiedy dwójka naszych bohaterów uzgodniła
wszystko z komendantem. Rodzice nie mieli zbytniego wyboru i musieli
się zgodzić. Markus i Sam przygotowali wszystko do zrealizowania
planu. Zadzwonili na policję, podali godzinę, o której mieli się
zjawić, a także skontaktowali się z Robertem. Oczywiście nie musieli
długo czekać. Koło ciemnej uliczki, gdzie czekała dwójka bohaterów,
przyjechał czarny samochód, a z niego wyszło dwóch mężczyzn. Jeden
był w czarnym garniturze, drugim z kolei był Robert, ubrany w swój
legendarny dres i czapkę z daszkiem.
- Stresuję się, Markus - wyjąknęła Sam.
- Nic się nie bój, wszystko się ułoży
Nagle Robert z szefem podeszli do Markusa i Samanty.
- No proszę, Vincent i Jules! - powiedział jak zwykle Robert z
uśmiechem na twarzy.
- Przymknij się wreszcie, niedołęgo! - odpowiedział na zaczepki
wysoki mężczyzna w garniturze - Gdzie moje pieniądze?
- Są w reklamówce, w kontenerze obok - powiedział Markus,
spoglądając na śmietnik obok nich.
- To może ją wyjmiecie i ładnie przyniesiecie do mnie? - powiedział
z uśmiechem szyderczym mężczyzna.
- A może sam podejdziesz i sprawdzisz - odpowiedziała Sam.
- Mogę, ale chcę, abyście wy mi to dali - Nagle Robert krzyknął.
- Róbcie co każe albo zaraz tam sam podejdę i dla was to się dobrze
nie skończy!
- No dobra, spokój Robercie - powiedział nieznajomy - Już tam idę.
Jezus, żeby o taką głupotę robić tyle krzyku - mężczyzna podszedł do
śmietnika z uśmiechem i wyjął reklamówkę. Jednakże, gdy spojrzał do
środka, jego uśmiech zniknął i po chwili wyjął nóż.
- Igracie ze mną? Co to ma znaczyć!? - Nagle Robert zobaczył
biegnącą w ich stronę policję.
- Szefie! To pułapka! - Nieznajomy zamachnął się gniewnie nożem i z
wielką siłą cisnął go w kierunku Samanty. Markus nie myślał zbyt
długo i odepchnął dziewczynę. Po chwili spojrzał w dół. W jego
brzuch została wbita pięciocentymetrowa kosa.
- To oni! Łapać ich! - krzyknął policjant.
Mężczyzna odwrócił się i zobaczył, jak stróże prawa skuwają
Roberta, po tym widoku przestraszył się, wyjął szybko nóż z brzucha
młodzieńca i zaczął szybko uciekać przez siatkę w ogrodzeniu.
- Markus, wytrzymaj jeszcze chwilę. Niech ktoś zadzwoni na
pogotowie! -zaczęła mówić z płaczem Samanta.
- Spokojnie Sam, jest już dobrze. Wiesz co, często się
zastanawiałem, czy życie jest piękne i wiesz co? - Markus zawył z
bólu - Jest piękne, wcześniej tego nie widziałem, ale gdy się
śmiałem i spędzałem z Tobą czas… to było „to coś”, nie pamiętam już,
kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem. I myślę, że odkryłem całe
piękno życia.
- Nie mów tak, idioto! Zaraz przyjedzie karetka, uratują cię - dalej
próbowała przekonywać Sam.
- Jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Proszę cię o
jedną rzecz Sam… nie zapomnij o mnie - wydyszał Markus, a następnie
zemdlał z powodu zbytniej utraty krwi.
Karetka przyjechała dwadzieścia minut później. Markus trafił na stół
operacyjny o godzinie piętnastej trzydzieści.
Podczas operacji zobaczył starszą panią stojącą w rogu, a z jej ust
usłyszał słowa - A czy teraz boisz się śmierci Markus?