W małej wsi, blisko pewnego lasu, żyła
dwudziestoletnia dziewczyna o imieniu Jaśmina. Żyła zupełnie sama w
babcinej chatce. W drewnianym domu wszystkiego było pełno –
książek, obrazów, dekoracji mieniących się wszystkimi barwami tęczy.
Trudno wymienić tu wszystkie niezwykłe rzeczy zgromadzone chyba
przez całe wieki przez mieszkańców chaty, ale warto wspomnieć o
niebieskim słoniu stojącym dumnie na żółtym, starym kredensie. Słoń
się uśmiecha i patrzy prosto w oczy temu, kto się do niego zbliża.
Jaśminka dzięki nagromadzonym przedmiotom nie czuła się aż tak
nieznośnie samotna. Rzeczy porywały ją w świat wyobraźni. Z każdym
przedmiotem wiązała się jakaś opowieść, prawdziwa, którą usłyszała
kiedyś albo ta niezwykła, którą wymyśliła sama.
Jaśmina to imię perskiego
pochodzenia, które oznacza dar od Boga. Dziewczyna była bardzo
piękna, inteligentna, wytrwała. Zupełnie tak jak opisuje to słownik
imion. Podobno przypisaną jej rośliną jest róża, a zwierzęciem
niedźwiedź. Szczęśliwą liczbą okazuje się być 22. Kamieniem
przypisanym Jaśminie jest amazonit. Jaśmina miała piękne, czarne
włosy oraz lśniące niebiesko-zielone oczy. Wśród ludzi wyróżniała
się wyjątkową wrażliwością i miłością przyrody.
Niedługo miały nadejść Święta Bożego
Narodzenia, a ona niestety nie miała z kim wypatrywać pierwszej
gwiazdki, nie miała z kim zasiąść do stołu i pośpiewać kolęd. Co
prawda miała sąsiadów, lecz mieszkali oni dość daleko. Jaśminka
zresztą jakoś nie czuła się z nimi dobrze, jakoś trudno było się jej
z nimi dogadać.
22 grudnia Jaśminka zjadła śniadanie i poszła na spacer
do pobliskiego lasu.
Na dworze było pięknie. Prószył śnieg i ogrzewał ziemię jak
biała kołderka. Nagle panienka zauważyła w oddali znajomego
niedźwiedzia, który wyraźnie ruchem łba prosił ją, żeby poszła za
nim. Brunatny przyjaciel zaprowadził ją na ośnieżoną polanę, na
której ktoś ulepił igloo. Początkowo Jaśminka się przestraszyła, ale
po chwili ciekawość wzięła górę i postanowiła zajrzeć do środka
zimowej budowli. Igloo było zbudowane z klocków śniegu, ale jak się
mu przyjrzeć z bliska, każda śnieżna cegła mieniła się innym
kolorem, kiedy się ją dotknęło. Jaśminka rozejrzała się wokół w
poszukiwaniu swojego niedźwiedzia. Ten jednak jakby się rozpłynął.
Zebrała odwagę i zajrzała do środka. Nie mogła uwierzyć w to, co
widzi.
W zimowym domu siedział chłopczyk. Malutki chłopiec był ubrany w
gruby, biały płaszcz. Miał na sobie złote rękawiczki oraz błyszczącą
niebieską czapkę.
- Dzień dobry chłopczyku, zgubiłeś się?
- Dzień dobry, nie, ja tu mieszkam, od dawna, to znaczy, spadłem tu
z nieba, to znaczy śnieg spadł z nieba i wtedy mogłem sobie zbudować
dom. No i jestem.
- Jak masz na imię?
- Kuba, to znaczy Jakub.
- A ile masz lat i gdzie są twoi rodzice?
- Mam jedenaście lat, a rodziców... nie mam.
- Rozumiem. Ja też nie mam już nikogo bliskiego. I bardzo mi ich
brakuje. Cieszę się, że mogę się tobą zaopiekować. Musisz pójść ze
mną, Kubusiu. Niedźwiedź chyba będzie znowu pomagał świętemu
rozwozić prezenty, a tylko on mógłby cię ochronić przed wilkami w
lesie. Coś mi się zdaje, że dzisiaj zaczęli podróż świąteczną po
niebie.
Nowi przyjaciele ruszyli do chatki Jaśminki. W drodze
dziewczyna opowiedziała Kubie, co się stało z jej bliskimi. Jaśminę
mama urodziła, mając czterdzieści dziewięć lat. Jej tata miał wtedy
pięćdziesiąt pięć. Oboje musieli walczyć z nieuleczalną
chorobą. Walczyli z całych sił, by ją pokonać. Póki Jaśmina nie
skończyła osiemnastu lat, dość dobrze sobie radzili. Niestety, potem
z dnia na dzień było gorzej. W końcu córeczka musiała się z nimi
pożegnać na zawsze. Rodzice zdążyli nauczyć ją wszystkiego, co
najważniejsze. Dobrze ją wychowali. Nauczyli życia w zgodzie ze
światem. Nauczyli miłości, spokoju, pracowitości i tego, by nigdy
się nie poddawać, wierzyć w siebie i dobro.
Za dwa dni miały nadejść święta, więc Jaśminka była
szczęśliwa, że Jakub spędzi je z nią. Nadeszła Wigilia. Nikt
nie będzie sam w te święta. Wypatrywali razem pierwszej
gwiazdy, zasiedli do stołu oraz śpiewali kolędy. Nazajutrz rano
dziewczyna weszła do pokoju gościnnego, gdzie spał chłopiec, ale go
nie było. Stał tam kamień o nazwie amazonit. Jaśmina zachwyciła się
nim przez moment, ale za chwilę zrobiło jej się smutno. Pomyślała,
że dziecko od niej odeszło. Jaśmina wybiegła na dwór. Pobiegła do
igloo i znalazła go. Tylko Kuba już nie był zwyczajnym, małym
chłopcem. Wyglądał niezwykle. Był o wiele starszy. Miał śnieżne
ubranie. Jego ręce były jakby z lodu.
- To ty, Kuba? - zapytała zadziwiona Jaśmina.
- Tak, to ja – odpowiedział chłopiec.
Jestem królem Śniegu. Dziękuję ci Jaśmino za wszystko. Okazałaś mi
tyle serca i bezinteresownej dobroci. Przepraszam, że odszedłem bez
słowa. Nie chciałem cię wystraszyć, zawsze w Boże Narodzenie
przybieram postać Króla Śniegu na Ziemi, żeby ludziom przynosić
radość w postaci skrzącego w słońcu śniegu. Za to, że byłaś dla mnie
taka dobra, że jesteś pięknym człowiekiem, obiecuję ci, że spotka
cię w życiu coś niezwykle pięknego. Pamiętaj, że jesteś „darem o
Boga”. A poza tym składam obietnicę, że tej zimy będzie
wyjątkowo cudowna pogoda. Na brak śniegu nikt nie będzie narzekał.
Król śniegu na zimę przyjeżdżał do dziewczyny. Kilka lat po tych
niezwykłych świętach Jaśmina poznała swojego przyszłego męża. Na
zaręczyny dał jej pierścionek z pięknym błękitnym amazonitem. Na
cześć Króla Śniegu para dała swojemu pierwszemu synkowi na
imię Jakub.